W stolicy Peru długo nie przebywaliśmy. Dwa noclegi, trochę oglądania „atrakcji”, otwarcie konkursu pn. Plaza de Armas (w każdej tutejszej miejscowości główny plac nosi taką właśnie nazwę, postanowiliśmy zatem wybrać najładniejszy spośród nich), przyzwyczajanie się do innego stylu życia i wszędobylskich klaksonów oraz korków. Niezbyt zachwyciło. Może to kwestia jet laga, a może po prostu nie lubimy dużych miast.
Nie lada wyzwaniem okazało się nabycie lokalnej karty telefonicznej sieci Movistar. Pierwszego wieczora dowiedzieliśmy się, że w dzielnicy Barranco, w której nocowaliśmy, jest to niemożliwe, bo nie mamy ID peruwiańskiego i musimy szukać w Miraflores (turystycznej dzielnicy Limy) głównego punktu sprzedaży. W Miraflores przez godzinę szukaliśmy właściwego miejsca zakupu, podążając za wskazówkami chcących nam pomóc lokalsów, potem… 1,5h w samym salonie kupując kartę! Najpierw w kolejce do Pana, który wydał nam numerek „kolejkowy”, następnie do Pana który wypisał nam umowę (dostaliśmy kserokopię!), potem do kasy, by zapłacić za starter, a następnie do ostatniego okienka, by odebrać upragnioną kartę. Oczywiście by ją doładować musieliśmy pójść do sąsiedniego marketu, bo w centrali doładowań nie sprzedają. Luz i „inna” organizacja :).
Mała liczba komentarzy na blogu nie dziwi – każdego po przeczytaniu posta skręca z zazdrości… Ściskamy Was mocno i powodzenia!
PolubieniePolubienie
Dzięki, od Santiago na południe jest plan podróży samochodem, szukać większego? 🙂
PolubieniePolubienie