Małe miasteczko, w którym spędziliśmy 3 dni. Oprócz oglądania z samolotu tajemniczych linii nie zrobiliśmy nic nadzwyczajnego. I to było piękne :).
Oglądaliśmy pokaz mody wszelkich psów z okolicy (każdy piesek ma swoje wdzianko), rozmawialiśmy z turystami (w tym z takimi, którzy mobilizowali nas do weryfikacji naszych bagaży jako… za dużych.
Szczególnie istotne spotkanie z parą Francuzów o dużym turystycznym doświadczeniu http://julieetantoineautourdumonde.blogspot.com/ – Thank you!), rozmawialiśmy z Peruwiańczykami o plusach i minusach życia w Peru oraz kosztowaliśmy pisco na zmianę z żubrówką :). Nie ominęły nas także dwie lokalne imprezy – niesamowite, jak ci ludzie się bawią i świętują wszystko co się da (święto narodowe, święto miasta, dzielnicy, święto świętego, rocznica tego i tamtego). A wolna przedsiębiorczość to coś czego bardzo zazdroszczę bo w przeregulowanej przepisami Europie to niemożliwe wziąć wózek i wyjść na ulicę sprzedawać owoce lub soczki własnej produkcji.
Mieliśmy też pierwszy raz w życiu sposobność przeżycia… trzęsienia ziemi. Ponoć w miejscu gdzie byliśmy jego siła wyniosła 4 stopnie. W epicentrum było 6. Nie jest to ponoć silne trzęsienie a takie, którego tutaj oczekują średnio raz na trzy miesiące. Jak go nie mam, to się boją bo kolejne może być dużo silniejsze. Dla nas 4 stopień pozwolił byśmy się w nocy przebudzili i czuli jak łóżko się rusza, a ściany chodzą.
Dziś przemieściliśmy się do Arequipy po 10 godz w nocnym autobusie. Wpisów będzie mniej, bo w najbliższych dniach planujemy iść do szkoły i poświęcić się intensywanej nauce hiszpańskiego.
Ze spraw bardzo ważnych to od 29 lipca, przez 1 miesiąc, będzie nas więcej – dołącza Agata. Hurra!