Zaczynamy wakacje! Nauka w szkole zakończona!

Na początek naszego pobytu w Ameryce Południowej planowaliśmy szlifować język hiszpański. Wcześniej uczyliśmy się 3 lata w Polsce (najpierw szkoła językowa, później zajęcia indywidualne), jednak cały czas uważaliśmy, że nie mówimy zbyt dobrze i swobodnie.

Jeszcze będąc w Polsce zastanawialiśmy się, gdzie odbyć naukę języka (państwo i miasto) i temu celowi podporządkowaliśmy początek naszego wyjazdu. Udało się znaleźć szkołę w Arequipie, która ma dobre opinie oraz, co ważne było przy podejmowaniu decyzji, nie uczy tylko hiszpańskiego obcokrajowców, ale i także masę innych języków obcych Peruwiańczyków.

Szkołą to była Spanish School – Rocio Language Clases http://www.spanish-arequipa.com/. Początek był dość dziwny, gdyż udaliśmy się do budynku, w którym mieści się szkoła i… nikogo nie zastaliśmy. Zadzwoniliśmy więc na numer podany na wywieszce. Udało się, zlokalizowaliśmy właścicielkę Rocio i umówiliśmy się na spotkanie tego samego dnia po południu, aby ustalić szczegóły. Kolejne zdziwienie: zaproponowano nam dwie opcje nauczania: zajęcia indywidualne tj. każdy z nas z innym nauczycielem (zajęcia 1:1) lub zajęcia grupowe. Zajęcia grupowe miały znacząco niższą cenę, ale powiedzieliśmy, że nie chcemy być w tej samej grupie oraz preferujemy zajęcia bez innych osób. Usłyszeliśmy NIE MA PROBLEMU: utworzymy dwie osobne grupy jednoosobowe dla każdego z was, a wasz poziom hiszpańskiego pozwala powiedzieć, że nikt do tych grup nie dołączy, bo zazwyczaj przychodzą do szkoły początkujący. Tutaj nasze logiczne myślenie poniosło całkowitą klęskę. Zazwyczaj wszędzie chce się naciąć turystów na kasę (szczególnie w Peru tak ekstremalnie wyzyskują turystów, i robią to oficjalne władze, np. śrubując ceny wszelkich atrakcji, że odechciewa się zwiedzać!), a tutaj proponują nam znacząco tańszą naukę na zasadach, o które nam chodziło. Jasne, że bierzemy i rozpoczynamy. Ale co z zasadą, że zajęcia grupowe zaczynają się zawsze od poniedziałku, bo taka też panuje w każdej szkole językowej? Nie ma problemu. Jak chcecie od czwartku, to zaczniemy od czwartku. Usłyszeliśmy tylko na koniec, że mamy się nie spóźniać, bo zajęcia zaczynają się punktualnie o godz. 9.00. Wyprzedzając fakty, tylko my byliśmy zawsze punktualnie. Obie nauczycielki ZAWSZE się spóźniały, najbardziej ekstremalne spóźnienie wyniosło 30 min i zablokowało rozpoczęcie zajęć dla nas i dwójki innych osób. Ale nie ma problemu. Wszędzie i zawsze panuje południowoamerykański luz.

Szkoła mocno „trąciła myszką”: stare sale, złuszczająca się miejscami farba na ścianach, problemy z otwarciem okien, żeby przewietrzyć (Przemek: w mojej sali otwierały się tylko drzwi), zapychająca się ubikacja, brak pomocy dydaktycznych. Do tego, niestety, zimno, bo sale zacienione, a w lipcu w Peru napotykamy temperatury rzędu kilku stopni w nocy oraz kilkunastu w dzień (w końcu to zima, Przemek: znów czegoś się dowiedziałem w trakcie podróżypodróży 😉 ). Materiały dydaktyczne polegały na tym, że jak sobie nauczycielka przypomniała, że potrzebujemy jakiś tekst lub ćwiczenia do skserowania, to… szła do właścicielki szkoły, a ta wychodziła na miasto kserować. Klimat bardzo ciekawy. Dla tych co się uczą języków ważna informacja o kosztach takiej nauki indywidualnej z osobą, która włada językiem jako język ojczysty: 290 soli / os (ok. 350zł) za zajęcia „grupowe w grupie jednoosobowej”, łącznie 20 godzin (tj. 5 dni w tygodniu po 4 godziny), drugi tydzień 270 soli.

No dobrze, ale jak wyglądała nauka. Tutaj musimy stwierdzić, że bardzo porządnie. Mimo, że nie dysponowaliśmy żadnym konkretnym podręcznikiem oraz programem zajęć, jesteśmy z nich przeogromnie zadowoleni. Nauczycielki, z którymi mieliśmy zajęcia tj. Luz i Dessy okazały się nie tylko profesjonalistkami, z dużym doświadczeniem w nauczaniu, ale także mocno wyedukowanymi, oczytanymi i bardzo inteligentnymi osobami. Można było z nimi nie tylko porozmawiać o hiszpańskiej gramatyce, czasach czy trybie subjuntivo (Przemek: fuj! fuj! fuj!), ale także o zwyczajach panujących w Peru, życiu domowym, jedzeniu, oświacie, polityce, gospodarce, prokreacji, antykoncepcji i masie innych spraw. Podczas początkowych godzin porozmawiały z nami i wybadały jaki jest nasz poziom znajomości języka oraz potrzeby edukacyjne. Później prowadziły zajęcia tak, byśmy oboje byli zadowoleni nie tylko z zakresu tych zajęć, ale i także ze sposobu ich prowadzenia. W przypadku Agi: bardziej usystematyzowane, dużo gramatyki i ćwiczeń z mówienia i zastosowania form gramatycznych, u Przemka, oczywiście,  bardziej istotne rozmowy wszelakie, niekoniecznie z zastosowaniem wszystkich 529 czasów oraz wszystkich 82 rodzajów subjuntivo ;), ale ze sprytnie wplecionymi wątkami gramatycznymi w rozmowę. Pełen szacunek dla dziewczyn prowadzących te zajęcia oraz dla szefowej szkoły (właścicielki). Dziękujemy, bardzo nam się podobało.

Początkowo planowaliśmy 2 tygodnie nauki w szkole w Arequipie, a później przenieść się do Cusco i tam kontynuować naukę, bo uważaliśmy, że dłużej w jednym miejscu nie wytrzymamy. Mieliśmy rację. Pod koniec drugiego tygodnia odczuwaliśmy zmęczenie miastem, ale ponieważ udało się kupić w ekstremalnej promocji bilety autobusowe z Arequipy do Cusco (na ponoć najlepsze tutaj busy Cruz del Sur, dwa razy tańsze niż regularna cena!), to zaoszczędzone pieniądze mogliśmy przeznaczyć na kolejne 3 dni w Arequipie. Hurrrra! Znaczy nie do końca. Akurat takie dobre ceny transportu były na sobotę, a nasz drugi tydzień w szkole kończył się w środę. No cóż, „zajęcia grupowe”, więc pewnie problem będzie z przedłużeniem. Nic bardziej mylnego! Od szefowej Rocio usłyszeliśmy, że dzielimy cenę za drugi tydzień na pięć i mnożymy razy kolejne dwa dni naszej edukacji i możemy się uczyć dalej. WOW! Oczywiście skorzystaliśmy.

Z ciekawostek, podczas naszej nauki w tej szkole spotkaliśmy się z jedną osobą z Peru szlifującą angielski oraz z trzema obcokrajowcami (jedna Niemka oraz dwie Kanadyjki) uczącymi się hiszpańskiego. Do tego były jakieś zajęcia popołudniowe (my mieliśmy zajęcia od 9.00 do 13.00), w których ktoś ponoć uczestniczył, ale generalnie szkoły nie należy zaliczać do dużej ;).

Jesteśmy bardzo zadowoleni z wyboru Spanish School – Rocio Language Clases http://www.spanish-arequipa.com/. Jeśli ktoś ma ochotę na naukę języka hiszpańskiego w Ameryce Południowej, to serdecznie polecamy. Niestety, nie oferują zajęć via Skype.

Dosłownie po drugiej stronie ulicy, przy której jest szkoła (ulica Ayacucho) znajduje się Hostal Alamo. Polecamy tam nocleg – „zwiedziliśmy” kilka lokalizacji przed podjęciem decyzji o wyborze miejsca do spania podczas nauki i jesteśmy zadowoleni z naszego wyboru. Bardzo miła właścicielka oraz pani, która sprząta. Klimat rodzinny, pokój bardzo nasłoneczniony, który mocno się nagrzewał w dzień i powoli wychładzał w nocy. Koszt 50 soli za pokój bez śniadań.

Po doświadczeniach w Arequipie ochoczo ruszyliśmy na poszukiwania szkoły w Cusco. Przyjęliśmy inne rozwiązanie niż z pierwszą naszą szkołą i będąc jeszcze w Arequipie rozesłaliśmy zapytania emailowe do kilku szkół językowych w Cusco. Zainteresowała nas oferta Fair Servies w ramach Fair School http://www.fairservices-peru.org/en/fairschool. Szkoła oferuje naukę języka hiszpańskiego przy okazji realizując misję społeczną. Misją społeczną jest pomoc samotnym matkom, które stanowią grupę mocno napiętnowaną w Peru. To właśnie one, po odbyciu odpowiedniego przeszkolenia, prowadzą zajęcia dla kursantów. Przemek: ciekawa inicjatywa, nie dość, że takie NGO (zboczenie zawodowe ;)) pomagające osobom, które mają ciężko, to jeszcze piszą, że zapewniają warunki takie jak podczas nauki z profesjonalnymi nauczycielami, a cena jest mocno konkurencyjna (12 soli za 1 godz indywidualnych zajęć). Agnieszka: jasne, czemu nie, wygląda poważnie, bierzemy.

Decydujemy się na 1 tydzień nauki (5dni), bo tyle czasu przeznaczonego na naukę zostało nam do zagospodarowania. Niestety, popełniamy błąd. Duuuuży błąd.

Szkoła, podobnie jak w Arequipie, nie jest standardową szkołą w naszym rozumieniu. Tutaj czymś dla nas nowym jest to, że nasze zajęcia odbywają się… w namiotach. Okazuje się, że w dniach kiedy my mamy zajęcia, w szkole odbywa się remont dachu, więc nauczanie odbywa się poza pomieszczeniami. Nie jest źle. Jak pojawia się słoneczko jest cieplutko, w salach byłoby zimno (acha! ważne informacja! w Peru nigdzie nie ma ogrzewania centralnego! W bardzo niewielu miejscach są dostępne grzejniki elektryczne z kilkoma żeberkami, ale ich się raczej nie używa). Niestety, czasami rżną drzewo potrzebne na belki dachowe, co troszkę przeszkadza usłyszeć nauczycielkę. Nasze miejsca w namiotach są wypasione. Inni studenci muszą się uczyć np. w pokoiku internetowym (w jednym kąciku ktoś się uczy z nauczycielką, w innym ktoś inny korzysta z internetu), albo na „głównym placu szkoły”, zaraz obok kaktusa. Dostajemy za to wypasione materiały szkoleniowe – elegancko oprawione kserokopie teorii i ćwiczeń oraz zeszycik na notatki. Tego w Arequipie nie było (Przemek: przypomniałem sobie, że w Arequpie musieliśmy kupić zeszyt w sklepie za cały 1 sol, by mieć gdzie notować!). Będzie dobrze. Przecież budynek szkoły to nie wszystko, wiemy to po Arequipie.

Trochę nas tylko niepokoi napis na naszych materiałach szkoleniowych „Basico I y II” – oznacza to, że należy się spodziewać początków nauki języka hiszpańskiego. Otwieramy materiały i… okazuje się, że mamy rację. To są materiały dla kogoś kto nigdy się nie uczył hiszpańskiego. Ale przecież to na pewno przez przypadek, przecież my, rejestrując się na kurs, wskazywaliśmy poziom intermediate (średni), więc na pewno książka zawiera więcej materiałów, również takich, które możemy używać na naszym poziomie wiedzy (może nie zaawansowanym, ale jednak nie podstawowym).

Zaczynamy zajęcia. Każde z nas ma dwoje nauczycieli: Agnieszka – Belinda i Yuli, Przemek – Maria i Lizeth. Z każdą z nauczycielek mamy po dwie godziny zajęć każdego dnia. Każda z Pań (przy okazji ciekawostka: w języku hiszpańskim jest forma wypowiadania się do drugiej osoby per Pan/Pani oraz Państwo z osobnymi formami wszystkich czasowników. Po szkole w Arequipie wiemy, że zazwyczaj zwraca się do drugiej osoby per Pan/Pani a nie per „ty” [to funkcjonuje zdecydowanie do osób nieznajomych i nawet Przemek musi się do tego stosować], oraz że zgodnie z kulturą, to osoba starsza proponuje zawsze przejście na „ty”, zazwyczaj po dłuższym czasie niż w Polsce), które są młodsze od nas o 10 lub więcej lat od razu zwraca się do nas na „ty”. Pierwsze poważne zdziwienie odnotowane. Nasze nauczycielki prowadzić mają odpowiednio zajęcia z gramatyki oraz z praktyki. Niestety, materiały, które otrzymujemy, nie są wyraźnie opisane „gramatyka” oraz „praktyka”. Powoduje to, że panie się gubią i nie wiedzą nad jakimi zagadnieniami mają z nami pracować, co jest naszym drugim zdziwieniem (przecież to porządnie przygotowane nauczycielki!). W przypadku Agnieszki skutkuje to tym, że pierwszego dnia….  z oboma paniami robi to samo podczas zajęć. Diagnoza naszego poziomu zaawansowania hiszpańskiego zajmuje… 10 min (kolejne zdziwienie) i dowiadujemy się, że musimy zacząć od rodzajników (w języku hiszpańskim musimy wiedzieć jakiego rodzaju jest dany rzeczownik tj. męski lub żeński, bo w zdaniu należy ten rodzajnik dopisać, oczywiście popełniliśmy 1 błąd na 100 słów, które powiedzieliśmy). Dowiadujemy się, kiedy stosować jaki rodzajnik oraz listę przykładów (czyli ekstremalnie podstawowe informacje dla kogoś,  kto nigdy nie uczył się języka hiszpańskiego). Oczywiście zasłużyliśmy sobie, popełniliśmy ten jeden błąd, musimy odpokutować. Jak odpokutujemy na pewno będzie coś bardziej zaawansowanego. Nic bardziej mylnego. Kolejne zdziwienie – zgodnie z książką dalej musimy nauczyć się… alfabetu i nie ma opcji na ominięcie tego elementu. Książka to przecież podstawa! Dobra, to jest pierwszy dzień. Kolejnego dnia będzie dużo lepiej. Panie nas przecież już poznały i wiedzą, że coś tam umiemy i na pewno ruszymy „z kopyta” względem naszych potrzeb. Niestety, mylne podejście. Panie mają swoje książki i musimy podążać zgodnie z ich programem. Agnieszce udaje się kierować rozmowy na tory prywatne, dzięki czemu Panie opowiadają o swoich doświadczeniach życiowych (zazwyczaj monolog), no ale zawsze to ciekawsze niż kolejny raz słuchać o tym samym, co się już wie, czego doświadcza Przemek (przy okazji ciekawy sposób prezentacji informacji: teorię którą mamy w książce dla uczniów, przepisujemy jeszcze raz na tablicy, w kolorach, by łatwiej można było zapamiętać – tu Przemek ma mniej szczęścia i musi „jechać” z tą teorią, bo rozmowy z nauczycielką są problemem…. dla niej). W trakcie rozmów okazuje się, że z 572 czasów występujących w języku hiszpańskim panie używają…. tylko jednego! Istnieją podejrzenia, że używają jednego, nie dla tego, żebyśmy go przyswoili (najprostszy czas, Przemek: nawet ja go znam!) tylko dlatego, że z innymi mają problem!!! Wszystko jest zrozumiałe. Misja „pomoc dla samotnych kobiet z dziećmi” jest bardzo istotna, możemy pomóc w jej realizacji, ale naszym celem jest NAUKA HISZPAŃSKIEGO, za którą płacimy, i która została nam obiecana na profesjonalnym poziomie (Panie są wcześniej przecież porządnie wytrenowane). W podręczniku znajdujemy liczne błędy (w języku hiszpańskim nie jest to nic nadzwyczajnego, zgodnie z naszym wcześniejszym doświadczeniem, ale nauczyciel powinien chociaż wiedzieć, że są błędy i je korygować). Próba prowadzenia rozmowy w innym czasie niż ten podstawowy teraźniejszy z jedną z nauczycielek oraz zadawanie jej pytań innych niż w podręczniku kończy się każdorazowo niepowodzeniem oraz problemami komunikacyjnymi (udało się nam wcześniej zorientować, że edukacja Peruwiańczyków, szczególnie na obszarach wiejskich, nie jest zbyt wysoka i że niektórzy mają problem z poprawnym używaniem języka hiszpańskiego. Nie mówimy tutaj o masie innych słów używanych w Ameryce Południowej względem tego co jest w czystym, hiszpańskim castellano i do czego powolutku się przyzwyczajamy, ale o zasadach gramatycznych, które winny być niezmienne… i były niezmienne w szkole w Arequipie). Przemek ma podejrzenia, że jedna z jego nauczycielek wymaga dalszej edukacji w zakresie… języka hiszpańskiego.

Męczymy się. Nudzimy się. Ostatecznie, na koniec trzeciego dnia nauki, z pięciu zaplanowanych,  idziemy do szefa szkoły (ciekawostka, facet-obcokrajowiec, a w szkole nauczycielkami są tylko kobiety) i mówimy, że więcej nie damy rady. Nauczycielki nie chcą do nas dostosować programu nauczania, wszystkie panie podążają za dostępnymi kserokopiami. Oczywiście, możemy zrezygnować i jeśli nie jesteśmy usatysfakcjonowani nie musimy za naukę płacić. Wiemy, że pieniądze za zajęcia (po potrąceniu 20%) są przekazywane faktycznie paniom prowadzącym zajęcia, które są w potrzebie. Sumienie nakazuje nam zapłacić za 3 dni, a rozum, żeby uciekać czym prędzej z tej szkoły, gdzie niestety, bardziej istotna okazała się misja „humanitarna” od misji edukacyjnej. Szkoda. Kolejna nauczka życiowa. Dalej musi być lepiej :).

Reklama

2 uwagi do wpisu “Zaczynamy wakacje! Nauka w szkole zakończona!

  1. Czyta się Was niczym książki Cejrowskiego (nie wiem, czy to dla Was komplement, ale ja bardzo lubię je czytać 😉 ).Szkoda, że nie wybieracie się w bardziej dzikie region, może jednak przyjdzie Wam ochota na leśne ostępy? 😉

    Polubienie

  2. Dzięki wielkie. Jeśli porównujesz do WC piszącego podróżniczo to komplement duży i niezasłużony dla nas, jeśli porównujesz do jego wynaturzeń jak w Wyspie na premii, to niezbyt się cieszymy ;). Jak wszystko pójdzie jak trzeba,to będą bardziej dzikie i rzadko opisywane rejony. Lasów,a szczególnie dżungli nie planujemy – żona zabrania ;).

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s