Wyjazd na Machu Picchu rozpoczęliśmy w dniu 1 sierpnia w Ollantantaytambo. Postanowiliśmy nie jechać pociągiem tylko skorzystać z alternatywnego połączenia.
Pociąg to przyjemny dojazd trwający ok. 2 godzin, ale kosztujący minimum 50 USD za bilet w jedną stronę. Alternatywny transport kosztował nas 30 soli w jedną stronę. Czyli różnica minimum pięciokrotna. Alternatywny transport składał się z dojazdu malowniczą, górską drogą do Hydroelectrica (z Ollantantaytambo 5 godz., z powrotem jechaliśmy do Cusco, co trwało 7 godzin), a następnie 2,5 godziny piechotą wzdłuż torów kolejowych do Aguas Calientes (tutaj też była inna możliwość – z Aguas Calientes jest pociąg za 25 USD, również z niego nie skorzystaliśmy). Oczywiście ceny w USD za pociąg są tylko dla obcokrajowców, dla Peruwiańczyków ceny na pociąg są w solach i są dramatycznie niższe (zamiast 50 USD oni płacą 10 soli czyli różnica 15-krotna). Oczywiście zgadzamy się z tym, że trzeba promować zawsze turystykę krajową, ale Peruwiańczycy przeginają i to strasznie.
Miasteczko Aguas Calientes jest… brzydkie. Po prostu punkt, z którego każdy udaje się na Machu Picchu. Ceny w miasteczku dość drastycznie wyższe niż w Cusco, a przy tym np. porcje do jedzenia drastycznie mniejsze.
Mamy dzień wolny tj. 2 sierpnia. Na ten dzień zaplanowaliśmy wejście na Putucusi , górę z której widać Machu Picchu, a wejście na nią jest niebiletowane. Okazuje się, że wejście jest bardzo strome (miejscami kąt nachylenia wynosi 60-80 stopni) i ze względu na to zamocowano na górze drabiny do wspinania się ale… kilka miesięcy temu ktoś część z drabin zlikwidował. Istnieje podejrzenie, że zrobiły to władze lokalne, bo szykują się do wprowadzenia odpłatności za ten szlak. Znów peruwiańska przedsiębiorczość. Nam się udaje pokonać kilkadziesiąt metrów, ale rezygnujemy z dalszej wspinaczki. Brak nam umiejętności wspinaczach. Boimy się.
Nastaje dzień 3 sierpnia i czas na wizytę na Machu Picchu. Z Aguas Calientes możliwości dostania się do bram Machu Picchu są dwie: pierwsza dla turystów z zasobniejszym portfelem czyli bus, na który bilet powrotny to koszt 24 USD (oczywiście dla Peruwiańczyków kilka soli w jedną stronę), a druga to… piesza wędrówka po skalnych stopniach przez ok. 1,5 godziny. My wybraliśmy drugą z opcji. Pobudka była zatem o godz. 4.00 rano. Następnie szybkie śniadanie i wymarsz. Po kilkunastu minutach postój na moście, który stanowi wejście na szlak (kontrola biletów i … paszportów), co trwało jakieś 30 min. Wspinaczkę rozpoczynamy ok. 5.30, jest jeszcze ciemno. Przy bramie wejściowej na Machu Picchu meldujemy się kilka minut po godz 7.00 – bramy właśnie zostały otwarte. Masa ludzi jest razem z nami. Niebo jest zachmurzone. Martwimy się. Niepotrzebnie :).
Szybko przebiegamy przez cały kompleks, bo mamy wejście na Huaynapicchu w godzinach 7-8. Jest to jedna z gór, z których można podziwiać Machu Picchu z wysoka. Na tą górę jest limit wejść dla 400 osób dziennie. Nam udało się zakupić bilet jeszcze z Polski na dzień 3 sierpnia, i właśnie ze względu na to, zmienialiśmy program naszego wyjazdu. Podchodzimy na szczyt. Trwa to kolejną godzinę. W ciągu całego dnia robimy jakieś 800 metrów przewyższenia po bardzo niewygodnych stopniach. Widoki z góry wynagradzają nasze męczarnie. Ukoronowaniem wycieczki jest konsumpcja kiełbasy, przywiezionej kilka dni wcześniej przez Agatę z Polski. Smakuje znakomicie :).
Po zejściu do kompleksu jest godzina 13. Słońce operuje niemiłosiernie. Jest gorąc. Nie ma gdzie się schować, a przy tym masa ludzi. Nam ruiny podobały się zdecydowanie bardziej z wysoka.
To była bardzo ciekawa wycieczka. Podobało nam się. Przy okazji utwierdziliśmy się w kwestii łupieżczego podejścia Peruwiańczyków względem turystów.
[…] Peru (Machu Picchu wraz z Huaynapicchu), […]
PolubieniePolubienie