Bardzo długi odpoczynek w Carpinteria

Trochę się zmęczyliśmy dotychczasowym przebiegiem naszego wyjazdu. Dlatego też postanowiliśmy osiąść w jednym miejscu i chwilkę odpocząć.

Wybraliśmy do tego celu okolice Merlo, w centralnej Argentynie, a dokładnie miejscowość Carpinteria. Wybór tego miejsca był podyktowany bliskością gór, możliwością wynajęcia domku na wyłączność w wysoce posezonowych cenach, brakiem innych ludzi oraz względną bliskością parku Parque Sierra de las Quijadas. Po raz pierwszy podczas tej podróży zdecydowaliśmy się również na wynajęcie samochodu, bez którego przemieszczanie się w tej okolicy byłoby niemożliwe. W Merlo, do którego zajechaliśmy, od taksówkarzy na postoju pod dworcem autobusowym, dowiedzieliśmy się, że… wypożyczalnię samochodów prowadzi ojciec jednego z taksówkarzy. Jedyna oficjalna wypożyczalnia nie oferowała zbyt interesujących warunków, więc zdecydowaliśmy się na „ojca taksówkarza”. Nie dał nam on zbyt porządnego samochodu, co skończyło się jego wymianą trzeciego dnia najmu, ale później już kolejnych atrakcji nie było.

Udało się nam zrealizować cel, w jakim tu przybyliśmy tj. odpoczynek. Miejsce nam się tak spodobało, że dołożyliśmy jeszcze jeden dzień pobytu, by w sumie przebywać tu pięć dni.

Obie wioski, zarówno Merlo jak i Carpinteria, nie oferują zbyt wielu atrakcji. Spośród  tych niewielu dostępnych wybraliśmy jedynie wizytę w Monasterio de Belen – miejsca odosobnienia mniszek, w którym  w każdą niedzielę jest możliwość uczestnictwa w śpiewanej mszy świętej. Zdecydowaną większość czasu poświęciliśmy jednak na beztroskie leniuchowanie i „ładowanie akumulatorów” przed dalszą podróżą.

Również w Carpinterii dane nam było po raz pierwszy  samodzielnie przyrządzić tutejszy specjał na grillu tj. wołowinę (marucha). Palce lizać! Niestety, jak do tej pory nie znaleźliśmy innych atrakcyjnych posiłków kuchni argentyńskiej. Owoce i warzywa są tragicznie słabe – brak zróżnicowania obecnego w Peru i w Boliwii, a smak mało intensywny. Nawet banany smakują jak w Polsce.

Jednym z kolejnych powodów wyboru tej destynacji była chęć zwiedzenia Parque Sierra de las Quijadas. Przygotowując się do podróży Aga namierzyła zdjęcia z tego parku pokazujące bardzo atrakcyjne krajobrazy. Z Carpinterii dystans do parku to jedyne 260 km w jedną stronę, jakość dróg można określić jako bardzo dobrą, po drogach tych bowiem prawie nikt nie jeździ. Klimat prawie jak na Islandii, tylko jakość dróg o niebo lepsza (asfalt). Ostatnia stacja benzynowa na naszej drodze do parku znajdowała się 120 km przed parkiem, więc zalecono nam zatankować bak do pełna jeszcze przed wyjazdem, co też sumiennie uczyniliśmy. W parku natknęliśmy się na 5 (słownie: pięć) samochodów z turystami. Zdecydowanie nie jest to popularne turystycznie miejsce. Ponoć nawet w wysokim sezonie mało kto tam dociera (obecnie trwa sezon niski, zimowy, z temperaturą wynoszącą jedynie 20-25 st., podczas gdy w sezonie wysokim temperatury wynoszą powyżej  40 st.). W parku są trzy trasy do samodzielnego przemierzenia oraz dwie długie, dostępne tylko z przewodnikiem. Ze względów czasowych decydujemy się na te do samodzielnego zwiedzania. Dwie pierwsze są króciutkie i składają się w zasadzie tylko z punktów widokowych, trzecia stanowi wyzwanie. Należy zgłosić u strażnika parku chęć wejścia na tę drogę. Pracownik parku spisuje następnie dane rodziny (celem  poinformowania jej na wypadek, gdybyśmy nie wrócili z trekkingu) oraz wskazuje, w którym miejscu należy rozpocząć trekking. W opinii pracownika parku szlak nie jest oznaczony i powinniśmy mieć GPS, by go przemierzyć. My GPSa nie mamy, ale mamy wprawę w chodzeniu po Beskidach, gdzie często na mniej uczęszczanych szlakach ciężko się zorientować, gdzie dalej wiedzie trasa. Przy wejściu na szlak w Parque Sierra de las Quijadas znajduje się informacja, że mierzy on 5 km, a przejście trwa ok. 4 godz. oraz że w sezonie letnim temperatura w tym miejscu dochodzi do 43 st. Nie mamy wystarczająco czasu na przejście całego szlaku, więc decydujemy się przejść chwilkę i zobaczyć, co się dzieje. Na szczęście jest zima, więc temperatura nie jest wyższa niż 30 st. Okazuje się, że oznaczenia szklaku są dobrze widoczne – usypane kupki kamieni, a do tego, od czasu do czasu, spotkać można nawet kierunkowskazy. Widoki nie są na tyle interesujące, aby kontynuować spacer, więc gdzieś w połowie drogi rezygnujemy i wracamy do samochodu. Nie uda się nam także spotkać żadnego guanaco, które ponoć są obecne na tym szlaku.

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s