Od pobytu w Carpinterii minęła dłuższa chwila. W skrótowej wersji o tym, co się działo potem i relacja z San Pedro de Atacama :).
W międzyczasie przejechaliśmy do Mendozy – stolicy argentyńskiego wina. W tym rejonie wszystkim turystom rekomendują wypożyczenie rowerów i zwiedzanie okolicznych winnic połączone z degustacją… Nie mogliśmy być gorsi, więc pojechaliśmy poza miasto (do miasteczka Maipu) i również wypożyczyliśmy rowery. Przejechaliśmy w sumie ponad 30 km, odwiedziliśmy jedną bodegę, podegustowaliśmy 3 rodzaje wina (Aga: mnie osobiście żadne nie smakowało) i wróciliśmy do miasta (była sobota więc wcześniej zamykali bodegi). Podsumowując, mocno się umęczyliśmy (rowery nie były w najlepszej kondycji, a i jakość dróg nie zachwycała tzn. były bardzo ruchliwe, do tego wino średnio smakowało). Wycieczkę oceniamy jako przereklamowaną i nie będziemy jej rekomendować innym podróżnikom :).
Następnie przejechaliśmy do Santiago de Chile. Droga była fantastyczna. Przejazd odbywał się malowniczą drogą położoną wysoko w górach, gdzie w najlepsze trwa sezon narciarski. Po prostu przepięknie.
Przejście przez granicę to inna bajka. Po raz pierwszy wjeżdżaliśmy do Chile. Obawialiśmy się kontroli na granicy, gdyż naczytaliśmy się, że Chilijczycy bardzo chronią swoją przyrodę i środowisko naturalne (oraz gospodarkę?). Na przejściu dwa okienka obok siebie – pieczątka wyjazdowa z Argentyny w jednym okienku, pieczątka wjazdowa do Chile w okienku obok. Ale zabawa zaczęła się dopiero później tj. kiedy rozpoczęła się kontrola sanitarna. Celnicy sprawdzają czy nie wwozi się do Chile zabronionych towarów tj. świeżych owoców, warzyw, mięsa i masy innych (lista jest długa i ciężka do samodzielnego ustalenia co jest dopuszczalne, a co nie). Generalnie zabronione są artykuły nieprzetworzone. No, ale co zrobić jak się wiezie np. suszone mięso czy też płatki śniadaniowe (zboża)? Ponoć można (czytaliśmy w Internetach, że inni bezproblemowo przewożą), ale lepiej nie ryzykować i wpisać w deklarację celną aby skontrolowali. Tak więc zrobiliśmy. Płatki przeszły, suszone mięso zostało na granicy. Opakowanie zostało oficjalnie przy nas otwarte przez celnika, skropione jakimś magicznym środkiem i unicestwione. Koleś z naszego busa miał jeszcze mniej szczęścia. Zabrał ze sobą za dużo papierosów. O kilkadziesiąt kartonów. Zabrali mu je i jeszcze dostał karę. Na granicy Argentyna – Chile się nie cackają.
Dojechaliśmy do Santiago de Chile tj. do stolicy. Stolica oznacza duże miasto, dużo ludzi, dużo hałasu. Do tego Santiago położone jest w takim miejscu, że stanowi główny punkt tranzytowy w Chile, co oznacza, że wrócimy tu jeszcze nie raz, niestety. Czas na ogarnięcie się, wyciągnięcie pieniędzy (niestety nie da się pobrać USD, a potrzebowaliśmy ich do Argentyny, więc nastąpiła wypłata peso chilijskiego i zamiana w kantorze na USD), porozmawianie z ludźmi (dziękujemy za sugestię wypożyczenia samochodu na północy kraju) i przejazd do Calamy na północy kraju. Jest tylko jedna firma transportowa oferująca bezpośredni przejazd do San Pedro de Atacama, a jak jedyna to wiadomo jak wyglądają ceny. Pozostali oferują dojazd do Calamy skąd trzeba łapać kolejnego busa. My jednak decydujemy się wypożyczyć samochód.
W Calamie następuje odbiór zamówionego samochodu i ruszamy w drogę do San Pedro de Atacama – miasta położonego w pobliżu najsuchszej na świecie pustyni. Miasteczko typowo zrobione z myślą maksymalnego odsączenia turysty z pieniędzy – bardzo drogie noclegi (a do tego standard boliwijski czyli bardzo niski!), ekstremalnie drogie wycieczki zorganizowane, drogie jedzenie. Dobrze, że w stolicy Chile pewien Hiszpan zaproponował byśmy wypożyczyli samochód i wskazał, że najlepiej zrobić to w Calamie (ok. 100 km od San Pedro de Atacama). Pierwszy dzień odpoczywaliśmy, ale kolejne trzy dni zaczynaliśmy przed świtem, by zakończyć je po zmierzchu i zobaczyć jak najwięcej. Przepiękne okolice.
Dzień 1 zwiedzania:
Hierbas Buenas (miejsce archeologiczne, rysunki naskalne czyli tzw. petroglify), Valle de Arcoiris (niesamowicie kolorowe góry, jak sama nazwa wskazuje – w kolorach tęczy), Laguna Cejar (oprócz Morza Martwego jedyne miejsce na świecie, gdzie można swobodnie unosić się na wodzie bez ryzyka utopienia się, tak mocno jest zasolona. Adze się bardzo podobało, ale woda była strasznie zimna.), Laguna Tebenquiche (przepiękne zachody słońca, ponoć …).
Dzień 2 zwiedzania:
Laguna Miniques (śniadanie z bajkowym widokiem), Laguna Miscanti, Salar de Aguas Calientes i Pedras Rojas (Miejsce, do którego ciągną wszystkie wycieczki, i słusznie. Przepiękna lokalizacja. Po raz pierwszy naszym małym samochodzikiem mieliśmy problem z zajechaniem do końca trasy, ok. 1 km spacerku), Laguna Tuyajto, Salar de Laco (Przy granicy z Argentyną. Gdy poszliśmy do strażnicy spytać się , czy da się wrócić okrężną drogą do San Pedro de Atacama, dowiedzieliśmy się, że jest to możliwe tylko samochodem 4×4, bo na drodze zalega duża ilość śniegu i piasku. Mimo, że nie przekraczaliśmy granicy musieliśmy wpisać się do książki, tak jakbyśmy ją przekraczali. Przy okazji, gdybyśmy chcieli jednak przekroczyć granicę, to odprawę po stronie chilijskiej trzeba było zrobić 120 km wcześniej tj. w San Pedro de Atacama), Valle de Jere (miejsce archeologiczne – jakaś stara chata, wąwóz – rozpadlina oraz… miejsca do grillowania i moczenia stóp w rzece), Valle de la Muerte (dojechaliśmy tylko do początku doliny, później samochód nie dał rady i zakończyło się spacerem o zachodzie słońca).
Dzień 3 zwiedzania:
W kierunku na Salar de Tara (Niestety nie udało się zajechać do celu podróży. Ostatnie 35 km to droga po piasku.), zobaczyliśmy Salar de Aguas Calientes (inny niż dzień wcześniej, mimo że nazwa identyczna), Salar de Pujsa, Laguna Verde (widok z odległości 7 km, bo mieści się po stronie boliwijskiej, byliśmy nad nią miesiąc wcześniej), wioska Talabre, Laguna Chaxa (słynie z flamingów, ale dużo trudniej je sfotografować niż w Boliwii, bo są znacznie bardziej oddalone), Valle de la Luna („Kropka nad i” naszej wizyty w tym rejonie. To właśnie z tym miejscem kojarzone jest przede wszystkim San Pedro de Atacama. Całkiem słusznie.).
Trzeciego dnia zwiedzania ustaliliśmy rekord (na tą chwilę) w zakresie największej różnicy temperatur w ciągu jednego dnia – 41 stopni, rano w górach -6 stopni, po południu na pustyni +35 stopni.
Z San Pedro de Atacama przemieściliśmy się do Argentyny (Salta). Trasa, którą przebyliśmy była najbardziej malowniczą drogą, jaką dotychczas pokonaliśmy i pewnie trudno będzie znaleźć ładniejszą. Dodatkowo udało się nam zakupić bilety w pierwszym rzędzie na piętrze autobusu (widok panoramiczny), więc warunki do podziwiania widoków były fantastyczne. O pobycie w Salcie i jej okolicach będzie kolejnym razem 🙂
[…] zawitaliśmy tutaj pierwszy raz, pięć miesięcy wcześniej, udaliśmy się na wzgórze Santa Lucia położone w samym centrum miasta. Wzgórze to nie jest zbyt okazałe, a roztaczające się […]
PolubieniePolubienie
[…] Chile (okolice San Pedro de Atacama), […]
PolubieniePolubienie