Szlakiem pingwinów

Po górskich i lodowcowych doświadczeniach przyszła kolej na przyrodę ożywioną.

Przed trekkingiem w Parku Narodowym Torres del Paine (Chile) mieliśmy chwilę odpoczynku. Kilka dni luzu, których nie chcieliśmy wykorzystać do szybkiego odwiedzenia Ziemi Ognistej (Tierra del Fuego). Podjęliśmy więc decyzję, by udać się do Rio Gallegos (Argentyna). Zdawało nam się, że miejscowość ta jest strategicznie położona i ważna dla osób wyruszających na Ziemię Ognistą, do tego względnie duża, więc uznaliśmy, że z noclegami nie powinno być problemów. Przebyliśmy zatem trasę z El Calafate do Rio Turbio. Przez chwilę myśleliśmy o tym, by w tym miejscu spędzić jedną lub dwie noce, ale jak zajechaliśmy na miejsce i zobaczyliśmy, że hostele mieszczą się obok kopalni lub elektrowni, z których, jak się okazało, Rio Turbio jest znane, postanowiliśmy od razu jechać dalej tj. do Rio Gallegos. Cały czas poruszaliśmy się po Ruta 40 (są drogi alternatywne, my jednak postanowiliśmy podążać właśnie tą trasą). Początkowo droga była z asfaltem, ale ostatnie 120 km (z około 400 km) poruszaliśmy się po ripio (droga szutrowa). Ostatecznie uznaliśmy, że była to strata czasu, bowiem trasa okazała się mało ciekawa.

Niestety, również Rio Gallegos nie spełniło naszych oczekiwań. Miejscowość „zasypana” przez śmieci, nieatrakcyjna turystycznie, z bardzo słabą bazą noclegową i gastronomiczną. Większość turystów bywa tu tylko w tranzycie. Na koniec dnia trafiliśmy do hostelu (nazywał się dumnie Hotel Paris), którego okres świetności zakończył się jakieś 20 lat temu. Naprawdę nie było w czym przebierać.

W samym mieście, oprócz bardzo strasznych atrakcji typu nadmorska promenada czy też malutki park miejski, w którym lokalna młodzież spotyka się, by obściskiwać się w parach lub spożywać napoje wysokoprocentowe, nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Ustaliśmy jednak, że 140 km na południowy-wschód od Rio Gallegos znajduje się  koniec Ruty 40, można tam również zobaczyć pingwiny. Miejsce to nazywa się Cabo Virgenes (Przylądek Virgenes). Kolejnego dnia zdecydowaliśmy się tam pojechać. Droga w ripio, bardzo słabej jakości, na początek wiodła między Estanciami z dużą ilością zwierzyny dzikiej i domowej przebiegającej niedaleko naszej trasy przejazdu. Następnie przejeżdżaliśmy pomiędzy… miejscami wydobywania ropy naftowej, bo okazało się, że teren ten jest bogaty w ten surowiec i wykorzystują to zarówno Argentyńczycy oraz kilka kilometrów dalej – Chilijczycy.

Na Cabo Virgenes miejscem, które najbardziej nas interesowało, było wybrzeże z pingwinami. Niesamowite doświadczenie. Zwierzęta te w ogóle się nie boją, przechodzą kilka metrów od człowieka. Występujący w tym miejscu gatunek pingwina to tzw. Pingwin Magellański. Niezbyt duży – 45 cm i 4 kg wagi ale uroczy, poruszający się w przezabawny sposób. Do tego okres, w którym tam dotarliśmy to czas wylęgu małych. Mieliśmy zatem okazję zobaczyć pingwiny wysiadujące jaja (max 2) oraz pingwiny opiekujące się świeżo narodzonym potomstwem. Przez 2 godziny pobytu u pingwinów spotkaliśmy tylko dwie inne osoby odwiedzające to miejsce. Byliśmy tam zatem tylko my i przyroda ożywiona :).

 

Podczas naszej wizyty spotkaliśmy również kilka pingwinów, u których udało nam się rozpoznać, o czym rozmawiają. Przebieg rozmowy odtwarzamy dla Was na poniższej foto story. Wszelkie podobieństwa do zachowań, tekstów i działań innych osób są niezamierzone ;).

01 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 1

02 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 2

03 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 3

04 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 4

05 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 5

06 Cabo Virgenes - pingwiny - fotostory 6

 

Na koniec Ruta 40 także dotarliśmy. Zdjęcie zrobiliśmy. Generalnie samo miejsce nie zrobiło na nas specjalnego wrażenia. Co ciekawe, znajduje się tam jedna tabliczka z km 0, ale innej tabliczki z numerem kilometra drogi dawno już nie widzieliśmy (ostatni drogowskaz spotkaliśmy na wysokości 1700 km). Standard numeracyjny dróg okazał się być jeszcze gorszy niż w Chile na Carretera Austral. Do tego Argentyńczycy postępują jeszcze ciekawiej, gdyż…  na bieżąco zmieniają przebieg drogi, tak by przechodziła ona przez najładniejsze tereny. Dlatego też na posiadanych przez nas  dwóch mapach Ruta 40 prowadzi przez inne miejsca (nie całkowicie, ale na niektórych odcinkach występują różnice), do tego rzeczywistość pokazuje, że od czasy wydania naszych map wprowadzone zostały kolejne modyfikacje przebiegu drogi :).

W drodze powrotnej z Cabo Virgenes do Rio Gallegos widzieliśmy również dużo strusi. Szybkie są to bestie, ale naczelnemu fotografowi wyjazdu, tj. Agusi, udało się kilka sfotografować i innych kilka ciekawostek.

 

Kolejnego dnia naszego pobytu w Rio Gallegos odpoczywaliśmy (mimo niskiego standardu noclegowego postanowiliśmy zostać jeszcze jedną noc w tym samym miejscu, aby się zregenerować). Gdy Przemek poszedł do recepcji zakomunikować obsłudze ten fakt, w tym samym momencie pojawiła się tam para Polaków (Polacy z Polski!), która postanowiła zanocować w tej samej ruderze. Miejsc w pokojach dwuosobowych już nie było (rudera, ale na bezrybiu i rak ryba), ale była wolna czwóreczka, więc na tą jedną noc zamieszkaliśmy wspólnie z nowymi znajomymi. Dzień upłynął nam na rozmowach i wymianie opinii i doświadczeń z podróży po Ameryce i nie tylko. Na koniec dnia stwierdziliśmy, że jesteśmy już nieco zregenerowani, a do tego Rio Gallegos jest zbyt ohydne, by pozostawać w nim kolejne noce, dlatego zdecydowaliśmy się obrać azymut na północ, po to aby przejechać jakieś 250 km po znakomitej, asfaltowej drodze do Parku Narodowego Monte Leon. Park ten jest znany przede wszystkim z… pingwinów :). Do tego jest łatwo osiągalny, gdyż prawie do samego końca wiedzie asfalt, tutaj więc trafia większość turystów chcących oglądać pingwiny.

Po wizycie w parku chcieliśmy zanocować w miejscowości Piedra Buena. Rozeznaliśmy sytuację i wyglądało nam, że bez trudu znajdziemy tam nocleg. W odwodzie pozostawało położone 30 km w bok Puerto Santa Cruz. Wyglądało dobrze… ale dobrze wcale nie było. Tutaj przeszkodą stali się… Chińczycy. Prowadzą w okolicy budowę elektrowni i niestety wszystkie dostępne noclegi są wykorzystywane przez robotników pracujących na budowie. Wiele wysiłku nas to kosztowało, ale ostatecznie miejsce do spania udało się znaleźć (opuszczaliśmy je wychodząc przez okno, o czym było na Facebook :)). I tak dwie noce przed wyjazdem do Puerto Natalez udało nam się tam spędzić i nieco odpocząć.

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s