Ostatnie atrakcje Chile – Park Narodowy Conguillio i Wyspa Wielkanocna

Drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia po raz ostatni przekraczamy granicę Argentyna – Chile. Kierujemy się do Santiago, ale po drodze chcemy zawitać jeszcze na 2 dni do jednego z licznych  parków narodowych Chile.

Ten, o którym tutaj mowa, położony jest w odwiedzanej już przez nas wcześniej Krainie Jezior (link). Poza wspomnianym parkiem niewiele pozostało już atrakcji zaplanowanych do odwiedzenia przez nas na tym kontynencie.

 

Park Narodowy Conguillio znany jest z malowniczych gór, wulkanów (to właśnie w tych okolicach znajduje się jeden z najbardziej aktywnych wulkanów Chile tj. wulkan Llaima – 3125m npm, który w 2008 roku eksplodował dwukrotnie), rozległego pola lawowego, zatopionego w jeziorze lasu (wszystko to efekt erupcji wulkanu Llaima) oraz ze specyficznych drzew, które nazywają się araukaria.

Po parku poruszamy się samochodem, korzystając z jedynej drogi przelotowej. W parku dozwolone jest przemieszczanie się min. samochodem osobowym, ale osoba, która na to zezwoliła musiała mieć wielką fantazję, bowiem droga miejscami ma takie koleiny, że i nasz „czołg” cierpi niemiłosiernie na trasie tego przejazdu. Z oferowanych w parku atrakcji wybrać można: plażowanie nad jeziorem (niektórzy nawet się kąpią, mimo że to Park Narodowy) lub pójście na szlak Sierra Nevada, którego czas przejścia wynosi ok. 5 godzin, i podczas którego podziwiać można piękne widoki na wulkany, jezioro i niezwykłe, w naszej opinii, drzewa. Oczywiście korzystamy ze wszystkich opcji, poza kąpielą w jeziorze.

 

Po trekkingu w Parku Narodowym Conguillio kierujemy się bezpośrednio do Santiago. Wracamy do stolicy Chile na dwa dni, w zasadzie tylko po to, by poczynić zakupy i przygotować się do wyjazdu na Wyspę Wielkanocną (Easter Island, Isla de Pascua, Rapa Nui). Wylatujemy 30 grudnia na pokładzie chilijskich linii LAN (samolot to jedyny sposób dotarcia na wyspę z Ameryki Południowej, poza statkiem). Odległość dzieląca wyspę od Santiago wynosi 3700km. Jednocześnie na wyspę można również dotrzeć samolotem z Tahiti (Polinezja Francuska) oddalonego o 4000km. Daleko z tej Wyspy Wielkanocnej na inny ląd.

Po dotarciu do celu, zaraz po wyjściu z samolotu, odnotowujemy zmianę klimatu. W Santiago jest gorąco tj. 25-35 st. Celsjusza. Na wyspie temperatura niby trochę niższa, bo wynosząca ok. 20-25st., ale występuje tu olbrzymia wilgotność powietrza (powyżej 80%), co powoduje, że nawet siedząc bezczynnie człowiek jest zlany potem.

Na wyspie jest tylko jedna miejscowość – Hanga Roa, w której skupia się życie większości mieszkańców wyspy. Pozostała część wyspy to Park Narodowy, w którym zabronione jest osiedlanie się, co nie oznacza jednak, że bardziej zbuntowani mieszkańcy Rapa Nui nie ignorują tego zakazu. Do większości odwiedzanych miejsc w parku nie jest wymagany bilet wstępu, za wyjątkiem dwóch atrakcji, gdzie bilet jest niezbędny. Jest to zarazem najdroższy bilet wstępu do Parku Narodowego w Chile, jego cena wynosi aktualnie 30.000 peso/os tj. ok. 180zł. Turyści przylatujący na wyspę są zachęcani do jego zakupu bezpośrednio na lotnisku, co sprawia, że już na płycie lotniska trafia się do długiej kolejki, która formuje się do biura parku narodowego (lotnisko jest naprawdę malutkie). W rzeczywistości bilet niezbędny jest w przypadku chęci zwiedzenia O Rongo i Rano Raraku i można go również nabyć w biurze parku zlokalizowanym w pobliżu szlaku na wulkan Rano Kau. Tak więc my decydujemy się na zakup biletu w innym terminie. Opuszczamy zatem lotnisko, przed którym czeka już na nas osoba, która ma nas zabrać do miejsca naszego noclegu. Na powitanie zakłada nam ona na szyje wieńce ze świeżych kwiatów i ruszamy w kierunku naszej chatki. A w chatce czeka na nas niespodzianka – kartka pocztowa wysłana przez naszych przyjaciół do nas pół roku wcześniej. Jedyna taka sytuacja podczas naszej podróży, pewnie już się nie powtórzy :).

 

Po chwili wytchnienia wyruszamy na spotkanie z pierwszymi Moai czyli tajemniczymi posągami niewiadomego pochodzenia. W tym celu właśnie tu przyjechaliśmy. Na wyspie w wielu miejscach można je zobaczyć. Kilka z nich zlokalizowanych jest w Hanga Roa. Nie jest ich jednak tak dużo, jak to sobie wyobrażaliśmy przed przyjazdem tutaj, do tego wiele z nich zamiast stać to leży, niektóre Moai, mniej popularne, ciężko nawet zauważyć. Dlatego w każdym miejscu słyszymy, że rekomendowane jest zwiedzanie wyspy z przewodnikiem. Wkrótce okazuje się, że samodzielne zwiedzanie to spore wyzwanie, na wyspie, poza najważniejszymi turystycznie miejscami, brak jest drogowskazów prowadzących do atrakcji, nie ma również wydeptanych ścieżek na szlakach, więc szukając drogi łatwo pominąć potencjalne atrakcje.

 

Na pierwszy dłuższy spacer po wyspie wybieramy się w Sylwestra, docieramy na wulkan Rano Kau (krater wygasłego wulkanu jest prawie całkowicie zarośnięty przez roślinność) oraz do miejsca historycznego tj. do O Rongo. O Rongo to była wioska obrzędowa. W naszej ocenie wizytę w tym miejscu można sobie spokojnie odpuścić. Poza nami nie ma tu wielu turystów, nie możemy jednak narzekać na brak towarzystwa. Podczas zwiedzania oraz podczas spacerów po wyspie często towarzyszą nam bezpańskie psy. Generalnie we wszystkich odwiedzanych przez nas krajach Ameryki Południowej jest dużo bezpańskich psów wałęsających się po ulicach. Wyspa Wielkanocna również ma ten problem. Podsumowując, wrażenia z pierwszej wycieczki nie są specjalne, krajobrazy i zabytki nie zachwycają, do tego dochodzą makabryczne warunki klimatyczne panujące podczas wędrówki: gorąc i zaduch. Cały krem z filtrem przeciwsłonecznym z nas spłynął, czego efekty można zaobserwować już po kilku godzinach :).

 

Wieczorem ma miejsce pożegnanie starego i przywitanie nowego 2016 roku. Uczestniczymy w pokazie fajerwerków, siedząc na trawie w pobliżu Moai. Ciekawie. Obok nas wiele namiotów rozstawionych przez tubylców, którzy świętują w ten sposób zakończenie roku wraz ze swoimi rodzinami i znajomymi.

 

Drugiego dnia stycznia fundujemy sobie spacer po zachodnim wybrzeżu wyspy. Wg informacji przekazanych nam przez naszego gospodarza czas potrzebny do przejścia wynosi ok. 6 godzin. W wielu miejscach czytaliśmy, że jest to bardzo interesujący szlak. Z perspektywy czasu uważamy, że… jest to jeden z mniej interesujących szlaków w naszym życiu, za to jeden z bardziej wyczerpujących – duża część trasy prowadzi przez pole lawowe, idzie się cały czas w ekstremalnym słońcu (na wyspie prawie nie ma drzew) i przy dużej wilgotności powietrza. Po pierwszych dwóch kilometrach ścieżka zanika, dalej idzie się już po prostu na przełaj, trzymając się wybrzeża. Ponoć mało kto ze stałych mieszkańców wyspy chociaż raz w życiu przeszedł ten szlak. Z uwagi na „mnogość” atrakcji i jakość drogi (a właściwie jej brak) nie ma się co dziwić. Okazuje się również, że w tej części wyspy nie ma żadnych odrestaurowanych (czyli stojących) Moai. Można co najwyżej znaleźć jakieś leżące sztuki (jeśli wiesz, że to Moai i jak sam go znajdziesz, bo, oczywiście, brak jest jakichkolwiek oznaczeń) lub też same pomosty (ahu), na których kiedyś stały Moai. Najjaśniejszym punktem wycieczki jest meta, która znajduje się na plaży Anakena. Jest to jedna z dwóch piaszczystych plaż na wyspie, w dodatku spotkać tutaj można stojące Moai. Zanim udamy się w drogę powrotną (zamówioną taksówką, bowiem transportu publicznego na wyspie brak) mamy chwilę czasu na kąpiel w oceanie oraz sesję fotograficzną.

 

Wieczorem atrakcja w postaci oglądania pokazu tańca lokalnego przygotowana przez balet Kari Kari.

 

W przedostatni dzień naszego pobytu na wyspie decydujemy się zwiedzić wschodnią jej część. W tym celu wynajmujemy samochód. Wypożyczalni samochodów w Hanga Roa jest bardzo dużo, królują małe samochody terenowe. Niestety, nie są one serwisowane (przynajmniej tak wyglądają i działają). Na szczęście nasz wytrzymał 24 godziny wypożyczenia :). Tego dnia widzimy wszystko, co wydaje się być interesujące (Ahu Tongariki, Ahu Akivi, Rano Raraku)  – przedstawiamy zdjęcia poniżej. Jeśli ktoś nie chce wypożyczać samochodu, może wypożyczyć rower, ale ze względu na ukształtowanie terenu oraz panujący na wyspie klimat, jest to naprawdę wyczerpujący sposób podróżowania. Jak już wspominaliśmy, komunikacji publicznej na wyspie nie ma, a taksówki są bardzo drogie (za 20-minutowy powrót taxi z plaży Anakena do miasteczka zapłaciliśmy cenę odpowiadającą połowie dziennego kosztu wypożyczenia samochodu). Jest to jednocześnie najciekawszy dzień naszego pobytu na Wyspie Wielkanocnej.

 

Podsumowując, Wyspa Wielkanocna znajdowała się na liście naszych podróżniczych marzeń. Wydawała nam się miejscem magicznym z uwagi na swoje odległe położenie od lądu oraz tajemnicze posągi Moai. Kilkudniowy pobyt w tym miejscu doprowadził nas do wniosku, że, jakkolwiek to zabrzmi, Wyspa Wielkanocna jest przereklamowaną atrakcją turystyczną. Z perspektywy czasu widać, że jeden dzień w zupełności wystarcza, aby zobaczyć największe lokalne atrakcje, co zupełnie nie jest adekwatne do trudów podróży i nakładów finansowych, jakie trzeba ponieść, aby tutaj dotrzeć i móc zobaczyć to miejsce.

 

 

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s