7 lutego 2016 roku zdążaliśmy w okolice Taupo – przyjemnej miejscowości położonej nad brzegiem jeziora o tej samej nazwie.
Z informacji dodatkowych możemy napisać, że Jezioro Taupo to największe jezioro Nowej Zelandii, a okolica, w której jest ono położone to jedno z najbardziej obleganych przez turystów miejsc na Wyspie Północnej. W drodze do Taupo zajechaliśmy zobaczyć, położone w pobliżu, Huka Falls czyli słynne w tym regionie wodospady. Oględnie mówiąc, nas one nie zachwyciły, ale widać po minach innych osób (licznie tu przybywających), że również oni spodziewali się… czegoś konkretniejszego. Tymczasem to, co można w tym miejscu zobaczyć, to rzeczka o ładnym, niebieskim kolorze, w której spadek wody jest nieznaczny. Miejsce przyjemne, ale nie budzące w nas większych emocji.
Do Taupo jechaliśmy w konkretnym celu, którym był… ciepły prysznic :). Byliśmy właśnie po kilku noclegach bez dostępu do łazienki i umywalni, a w planach mieliśmy kolejne noce w niezbyt komfortowych warunkach. Konieczne więc było „zażycie” odrobiny luksusu. Zadanie okazało się łatwe do realizacji, bo większość turystów podróżujących w identyczny (jak nasz) sposób ma ten problem. A że „potrzeba jest matką wynalazku”, to w wielu turystycznych lokalizacjach (Taupo zdecydowanie do takich się zalicza) występuje możliwość skorzystania z publicznych lub prywatnych prysznicy w zamian za drobną odpłatność.
Po wizycie w Taupo udaliśmy się na nocleg w okolice Parku Narodowego Tongariro, gdzie kolejnego dnia rozpoczynaliśmy naszą pierwszą w Nowej Zelandii górską wędrówkę. Był to kolejny bezpłatny camping, który okazał się… asfaltowym parkingiem położonym przy jeziorze, gdzie śpi się w samochodach zaparkowanych w odległości kilkunastu centymetrów, jeden obok drugiego. Lokalizacja ta, mimo że nie jest zbyt atrakcyjna, jest mocno oblegana przez turystów ze względu na bliskość Parku Narodowego Tongariro. Na szczęście na camping ten zajechaliśmy w miarę wcześnie i udało nam się znaleźć wolne miejsce (na tego typu campingach ilość dostępnych miejsc parkingowych jest ograniczona, dlatego obowiązuje zasada „kto pierwszy, ten lepszy”). Kolacyjkę zjedliśmy na pomoście nad jeziorem w towarzystwie licznego ptactwa.
8 lutego wyruszyliśmy na nasz pierwszy górski szlak w Nowej Zelandii. Tongariro Northern Circut to jedna z 9 najpiękniejszych tras górskich określanych tutaj jako Great Walk (Wspaniały spacer). Wszystkie 9 tras znajduje się na oficjalnej liście szlaków objętych szczególną ochroną oraz szczególnymi warunkami ich użytkowania (są to szlaki kilkudniowe, z zapleczem noclegowym, w przypadku których bezwzględnie konieczna jest wcześniejsza rezerwacja). Jako, że w Nowej Zelandii wszystko jest bardzo ładnie zorganizowane i bezproblemowo osiągalne, tak więc i w tym przypadku rezerwacji miejsc noclegowych dokonać można za pośrednictwem oficjalnej, rządowej strony internetowej, na której znajdują się informacje o wszystkich szlakach górskich w Nowej Zelandii. Na stronie tej dostępne są również mapy, profile tras i masa innych użytecznych danych. Tak więc za pośrednictwem wspomnianej strony internetowej, w przypadku chęci wyjścia na Great Walk, należy obowiązkowo zarezerwować sobie nocleg. Nie ma znaczenia czy mowa jest o noclegach w chatkach czyli lokalnych schroniskach czy o namiotach, które, w odróżnieniu od chilijskiego Torres del Paine, należy przynieść ze sobą. W chatkach nie ma również możliwości wypożyczenia śpiworów ani zakupu posiłków. Jedyne co jest w nich dostępne i czego nie ma koniczności nosić ze sobą to… gaz do gotowania. Całą resztę należy zabrać ze sobą, co jest zgodne z tradycyjną ideą górskiej wędrówki.
W odniesieniu do najpopularniejszych górskich tras (Tongariro Northern Circut do takich się zalicza) obowiązek rezerwacji noclegu dotyczy okresu letniego tj. miesięcy grudzień-kwiecień. Zatem kiedy byliśmy w Auckland postanowiliśmy rozeznać temat i dokonać rezerwacji. Na jeden ze szlaków, na który chcieliśmy się udać (Milford Sound), nie było możliwości rezerwacji już od kilku miesięcy. Jak pytaliśmy ludzi, którzy mieli zarezerwowane tam noclegi, okazywało się, że robili to z wyprzedzeniem nawet do 9 miesięcy. My, po doświadczeniach w Torres del Paine (Chile), nie chcieliśmy tak mocno wiązać się terminami. Bazując zatem na dostępnych opcjach zarezerwowaliśmy Tongariro Northern Circut oraz Kepler Track (14 – 16 marca). Niestety, w przypadku Tongariro Northern Circut, którego dystans do pokonania wynosi około 50 km, zalecenia ze strony Parku Narodowego są takie, by szlak pokonać w ciągu 4 dni, śpiąc w 3 różnych miejscach. Nam udało się zarezerwować tylko jedną chatkę (w połowie szlaku), tak więc byliśmy zmuszeni pokonać całą trasę dwa razy szybciej :).Daliśmy radę, ale nie było to przyjemne doświadczenie.
Pierwszy dzień wędrówki rozpoczęliśmy o godzinie 6 rano podziwiając piękny wschód słońca, następnie… pomyliliśmy kierunek trasy i poszliśmy w przeciwną stronę niż pierwotnie zamierzaliśmy :). Niby nic strasznego się nie wydarzyło, bo trasa przebiegała po pętli czyli meta była w punkcie startowym, do tego chatka, w której mieliśmy zaplanowany nocleg, znajdowała się w połowie naszej trasy, ale jakoś tak dziwnie zaczęła się ta nasza przygoda. Źle spojrzeliśmy na tabliczki na starcie i tak się jakoś dalej potoczyło, a gdy zdaliśmy sobie sprawę z naszej pomyłki, było już za późno, aby wracać. W tym przypadku los za nas zadecydował :).
Widoki na trasie były ładne, ale nas nie powaliły. Trasa wędrówki poprowadzona jest na obszarze Parku Narodowego Tongariro, który słynie ze swojego wulkanicznego (księżycowego) krajobrazu. Całej wyprawie ciekawego kolorytu nadawały chmury deszczowe, które krążyły po niebie pierwszego dnia. Deszczu, na szczęście, nie było. Po przebyciu 25 km dotarliśmy do naszej chatki czyli do Oturere Hut. Już wtedy wiedzieliśmy, że ktoś właściwie rozplanował rozmieszczenie chatek do spania i faktycznie lepiej by było przejść ten szlak w 4 a nie w 2 dni. Pod koniec pierwszego dnia marszu nogi odmawiały nam posłuszeństwa, mimo butów z twardymi podeszwami. Chodzenie po zastygłej lawie nie należy do najłatwiejszych ani do najprzyjemniejszych doświadzeń.
Warunki w chatce były bardzo podstawowe: trzy izby z materacami do spania głowa w głowę, brak elektryczności, sucha toaleta zlokalizowana na zewnątrz, woda pitna w zlewach na zewnątrz budynku z wyraźnym zakazem mycia w niej stóp i brak prysznica. Skorzystaliśmy z sugestii innych turystów i poszliśmy się umyć w pobliskim strumyczku. To dopiero było przeżycie. Woda w strumieniu lodowata, zejście bardzo strome i nieprzystępne, ale przynajmniej smrodek po sporym wypoceniu został lekko zneutralizowany :). Wśród osób nocujących na chatce spotkaliśmy Polaka, Romana z Tychów, od 20 lat mieszkającego w Nowej Zelandii. Wieczór upłynął nam zatem na radosnych rozmowach o Nowej Zelandii, podróżach i nie tylko.
Kolejny dzień wędrówki rozpoczęliśmy równie wcześnie jak pierwszy. Niestety, pogoda popsuła się, nastały mgły i lekki deszczyk. Z każdą godziną sytuacja pogarszała się. Tego dnia szlak prowadził przez punkt kulminacyjny trasy tzw. Tongariro Crossing. Jest to fragment szlaku najczęściej pokonywany przez innych turystów podczas jednodniowych wycieczek, uznany przez światowej sławy przewodnik (Lonely Planet) za najładniejszy jednodniowy szlak górski. Nie jesteśmy pewni, czy zgadzamy się z tym stwierdzeniem, ale niewątpliwie należy uznać go za wart odwiedzenia. Z perspektywy czasu uważamy, że lepiej byśmy zrobili decydując się na pokonanie wyłącznie tego fragmentu. Był to zdecydowanie najciekawszy etap całej wędrówki. Tym bardziej szkoda, że pogoda uniemożliwiła nam kontemplowanie widoków. Na tym odcinku musieliśmy pokonać ostre podejście na szczyt góry, z której roztaczał się widok na ładne, górskie jeziorka. Miejsce to jest znane miłośnikom filmu Włada Pierścieni. Fanami tego cyklu nie jesteśmy, więc nie orientujemy się zbyt dobrze w temacie, ale w parku tym kręconych było wiele scen z filmu. Na tej części trasy spotkaliśmy również wielu fanów filmów Petera Jacksona, którzy podążali szlakiem min. puszczając sobie z głośników muzykę z filmu. Jak dotarliśmy na jeziorka to mieliśmy szansę podziwiać widok przez całe 10 min, potem nadeszła mgła i wszystko zasnuła. Ale i tak mieliśmy więcej szczęścia od tych, którzy przybyli w to miejsce po nas :).
Nasza wędrówka zakończyła się o 18.30 w Whakapapa Village czyli w miejscu, w którym dzień wcześniej się rozpoczęła. Byliśmy mocno wyeksploatowani ale szczęśliwi, że nasza przygoda już się zakończyła :). Mimo późnej pory zdecydowaliśmy się pokonać samochodem odległość 100km i udać się na nocleg do Whanganui. Kolejnego dnia w mieście tym po raz pierwszy korzystaliśmy z usług publicznej pralni i jak widać na załączonych zdjęciach, co niektórzy świetnie się przy tym bawili :). Cdn…