24 marca docieramy do Hanmer Springs czyli miejscowości, która słynie tylko z jednej atrakcji tj. gorących, termalnych źródeł (co ciekawe, zlokalizowanych tylko w jednym miejscu). Po intensywnych tygodniach należy nam się w końcu chwila relaksu. Korzystamy z niej, jest miło. W cenie biletu zawiera się wyłącznie moczenie ciałka w kilku basenach na świeżym powietrzu i nic więcej. Czy warte jest to 22 NZD/os? Przemek śmie wątpić. Po dwóch godzinach nie wytrzymujemy, skórę na stopach mamy już całkiem pomarszczoną, opuszczamy więc Spa :). Idziemy na lokalne „Fish and chips” czyli tradycyjne brytyjskie jadło, które można skonsumować wszędzie w Nowej Zelandii, i na które składa się smażona ryba w panierce oraz frytki. Po konsumpcji źle się czujemy, chyba odwykliśmy od dań przygotowywanych na głębokim tłuszczu.
Tego samego dnia kierujemy się do Kaikoura, by raz jeszcze spróbować zobaczyć wieloryby. Docieramy na camping, na którym byliśmy już wcześniej z Gościem z Polski. Tym razem w miejscu tym jest puściutko, zdaje się, że jeszcze tylko jedna para nocuje tutaj, ale jakoś nikt nikomu nie wchodzi w drogę, więc nawet nie możemy się przekonać, czy nie mylimy się w tym zakresie.
Nadchodzą Święta Wielkanocne 2016, my jednak zupełnie nie czujemy świątecznego klimatu. W Wielki Piątek tj. 25 marca odpoczywamy. Natomiast w Wielką Sobotę, zamiast święcić jajka, odbywamy lot, podczas którego wypatrujemy wielorybów z powietrza. Oprócz naszego, w powietrzu jest jeszcze jeden samolot i masa ludzi na łodziach. Podziwianie wielorybów na pokładzie statku to jedna z najpopularniejszych atrakcji tego regionu. Agencje sprzedające rejsy udzielają swoim klientom gwarancji na spotkanie z wielorybem :). Jeśli się nie uda, zwracają im pieniążki. Zatem wszyscy obserwujemy okolicę z niecierpliwością i ekscytacją i nagle widzimy, że… są 🙂 !!!
Po tej atrakcji obieramy kierunek na Abel Tasman National Park. To kolejny Park Narodowy, gdzie wytyczono Great Walk. W tym przypadku wędruje się północnym wybrzeżem Wyspy Południowej, szlak w większości wiedzie przez las, od czasu do czasu „zbaczając” na plażę. Na bazie naszych dotychczasowych doświadczeń decydujemy, że całego szlaku, przewidzianego na 4 dni, nie robimy. Pierwszą noc spędzamy na śmierdzącym i zatłoczonym campingu położonym na obrzeżach Parku, który został bardzo wysoko oceniony przez wielu podróżników. Prawdopodobnie nigdy nie zrozumiemy, dlaczego camping ten ma tak dobre opinie, naszym zdaniem zupełnie niezasłużone.
Po świątecznym, niedzielnym śniadaniu ruszamy na camping położony na trasie Abel Tasman Coast Track. Interesuje nas wyłącznie przejście krótkim odcinkiem po plaży. Wydaje nam się to takie wyjątkowe, że szlak turystyczny wiedzie nie przez góry ale plażami. Miejsce, w którym rozpoczynamy nasz krótki spacer, znajduje się mniej więcej w połowie trasy i pozwala skierować się zarówno na jej część północną jak i południową. Nas bardziej interesuje fragment południowy, bowiem jest na nim więcej plaż, tak wynika z mapy. Wyruszamy około godziny trzynastej i po 7km marszu dochodzimy do Awaroa Inlet, gdzie wysoka fala powstrzymuje nas przed pójściem dalej, choć strasznie się do tego rwiemy ;). Ten fragment szlaku znany jest z tego, że można go przekroczyć tylko przy niskiej fali morskiej (na postawionej w tym miejscu tablicy znaleźć można informację dotyczącą godzin odpływów na każdy dzień roku). Po chwili odpoczynku decydujemy się wrócić na camping. Jesteśmy przekonani o słuszności podjętej decyzji w temacie rezygnacji z przejścia całego Great Walk. Owszem, cieszymy się, że widzimy słynne na cały świat plaże oraz las. Niestety, napotkane tutaj widoki nie wzbudzają w nas mega zachwytu.
Wielki Poniedziałek tj. 28 marca spędzamy na Cape Farewell. Jest to najdalej na północ wysunięty fragment Wyspy Południowej. Spacerujemy po klifach, a potem odwiedzamy Wharariki Beach. Miało być odludnie, bo to koniec wyspy, ale… znów nie jest.
Na ostatnią noc w tym rejonie udajemy się na przyjemny, prywatny camping w Marahau. Camping prowadzą starsi ludzie, którzy postanowili sobie trochę dorobić, oferując turystom, za bardzo niską cenę (10 NZD/os), komplet udogodnień, łącznie z ciepłym prysznicem i pralką zasilaną ciepłą wodą (To prawdziwa rzadkość! W większości miejsc dostępne jest wyłącznie pranie w zimnej wodzie). Dla młodych Niemców, którzy tak jak my zdecydowali się przenocować w tym miejscu to jednak za wysoka cena, przecież musi im wystarczyć na piwo! Poznajemy kolejny sposób oszukiwania. Podczas zameldowania należy zadeklarować i zapłacić za jedną osobę w campervanie/namiocie, a pozostałe osoby ukryć w trawie, do czasu kiedy gospodarze przejdą i sprawdzą ilość osób i wysokość wniesionej opłaty. Po przejściu gospodarzy „cwaniaki” wracają do swoich legowisk. Makabra…
Dla Przemka to też ważna noc. Po raz pierwszy w Nowej Zelandii śpi w czapce i polarze, podczas gdy standardowo sypia w śpiworze i w grubej termicznej odzieży :). Wyraźnie daje się odczuć nadchodzącą jesień.
Ostatnie dni na Wyspie Południowej decydujemy się spędzić w miejscu przez nas sprawdzonym. Wracamy zatem na nasz ulubiony Titirangi Campsite na Marlborough Sounds. Przyjeżdżamy na miejsce i… kolejne zaskoczenie. Oprócz dwóch samochodów Kiwi widzimy również 4 samochody backpackersów. No cóż, nic dwa razy się nie zdarza. Wieczorem udajemy się na poszukiwanie muszelek, mimo że jest dość zimno i na początku ciężko na nie trafić. Na szczęście znajdujemy całą ich kolonię i kolejnego dnia Przemek ma wystawny obiad :). Relaksujemy się dwa kolejne dni, kontemplując ciszę, obserwując zachody słońca i tutejszą przyrodę. Ku naszemu zaskoczeniu na campingu pojawia się „nowy” ptaszek. Tym ptaszkiem jest pukeko, oprócz niego po okolicy krąży niezmiennie „lokalny złodziej” czyli weka, który z wielką chęcią pomaga nam czyścić brudne talerze :).
Ostatniego dnia marca wyruszmy w drogę do Picton skąd promujemy się na Wyspę Północną korzystając z usług tego samego przewoźnika tj. Bluebrigde. Tym razem wypływamy o godzinie 14.00, mamy więc możliwość podziwiać widoki. Podczas naszej podróży między wyspami udaje nam się wypatrzeć liczną grupę delfinów oraz jednego pingwina.
I tak ostatniego marca 2016 skończyła się nasza przygoda na Wyspie Południowej w Nowej Zelandii.