Region Kimberley – część zachodnia

Druga część relacji z naszej podróży przez Region Kimberley. W tym miejscu przedstawimy wydarzenia z czasookresu pomiędzy 27 sierpnia a 11 września 2016 kiedy to przebyliśmy spory fragment Gibb River Road oraz odwiedziliśmy: Park Narodowy Windjana Gorge, Park Narodowy Tunnel Creek i jedną z ciekawszych australijskich plaż czyli 80 Mile Beach.

Po raz drugi miejscowość Kununurra opuściliśmy dnia 27 sierpnia. Pierwszą atrakcją, przy której się zatrzymaliśmy po wyjechaniu z miasta był China Wall – formacja skalna, która ludziom z bardzo bogatą wyobraźnią może przypominać Wielki Mur w Chinach. Następnie odwiedziliśmy Park Narodowy Geike Gorge, którego główną atrakcją jest… „gorge”. Do parku prowadzi asfaltowa droga, więc jest to łatwo osiągalne miejsce. Niestety, „gorge” nie zobaczyliśmy, bo dostęp do niego jest możliwy jedynie z wody, w ramach godzinnej wycieczki łódką. Wycieczkę, która odbywa się jeden raz dziennie, trzeba wykupić wcześniej i zjawić się o określonej godzinie na nabrzeżu. Nasza przygoda w tym parku zakończyła się zatem na krótkim spacerze wyznaczonym szlakiem, podczas którego nie udało nam się zbyt wiele zobaczyć :).

Po tym mało emocjonującym początku skierowaliśmy się na Gibb River Road, która w opinii wielu turystów (szczególnie tych zagranicznych), jest jedną z piękniejszych dróg w Australii i jak większość pięknych miejsc w tym kraju, jest ciężka do podróżowania z uwagi na słabą nawierzchnię. W związku z powyższym postanowiliśmy, że na ten etap podróży przyczepki ze sobą nie zabieramy. Zaparkowaliśmy ją zatem na jednym z campingów w miejscowości o nazwie Fitzroy Crossing i kontynuowaliśmy przejazd podróżując samochodem wraz z małym namiotem, który swego czasu przywiózł nam do Nowej Zelandii Gość z Polski.

Jadąc z miejscowości Fitzroy Crossing w kierunku na Gibb River Road (oczywiście drogą bez nawierzchni asfaltowej, ale w zaskakująco dobrym stanie) pierwsze interesujące miejsce jakie odwiedziliśmy to malutki Park Narodowy zwany Tunnel Creek. Jego jedyną atrakcją jest jaskinia mająca kształt tunelu o długości 750 metrów. Ścieżka spacerowa prowadzi na drugą stronę skalnego korytarza, ale idąc nią należy pokonać drobne skałki, czasem piasek, a czasem wodę, której poziom zależy od pory roku (podczas naszej bytności w tym miejscu woda sięgała nam do kolan). Miejscami w jaskini panują „egipskie ciemności” (koniecznie należy mieć ze sobą latarkę), czasami przez szczeliny w skałach wdziera się światło słoneczne. Podczas spaceru, oprócz ciekawych nacieków skalnych, spotkaliśmy również zwierzątka… Ze stropów ścian skalnych zwisały nietoperze, a w wodzie (podczas oświetlania latarką) dało się zauważyć świecące na czerwono liczne pary oczu. Początkowo Aga myślała, że są to oczy żaby, w ten sposób chciała odgonić od siebie niepokojącą myśl, że są to raczej oczy krokodyla :). Niestety, spotkani w jaskini turyści potwierdzili jej obawy. Wyjaśnili nam jednocześnie, że miejsce to stanowi swego rodzaju „krokodylowe przedszkole”. Na nasze szczęście były to krokodyle słodkowodne, zwierzęta występujące wyłącznie w Australii, które same z siebie nie atakują człowieka, raczej się go boją i unikają z nim kontaktu. Tak więc nieco nas uspokoili mówiąc, że bez lęku możemy przekroczyć napotkaną na szlaku wodę, ale nie omieszkali również zażartować mówiąc: „Małych krokodylków bać się nie musicie, ale skoro są dzieci, to gdzieś tutaj musi być też ich mamusia :)”. Po tych słowach nasz (dwukrotny) przemarsz przez wodę odbył się bardzo szybko i bez zbędnego ociągania się. Kończąc ten wątek dodać jednak należy, że małe „krokodylki” nie pogryzły nas, a jak tylko widziały zbliżającego się człowieka, to uciekały w najdalszy kąt jaskini. Na nasze szczęście ich rodzicielki też nie spotkaliśmy :).

Pierwszego dnia wyprawy dotarliśmy na nocleg na camping zlokalizowany w Parku Narodowym Windjana Gorge – kolejny „gorge”, ale jaki! Z campingu poprowadzony jest jeden szlak, który kolejnego dnia przeszliśmy do samego końca. Zobaczyliśmy „gorge”, w którym kąpać się nie można, bo pływają w nim setki krokodyli słodkowodnych, tym razem głównie tych dorosłych :). Skały otaczające oczko wodne także są dość specyficzne, powstały one miliony lat temu z… rafy koralowej. Szlak był dla nas bardzo ciekawy z jeszcze jednego powodu tj. ze względu na olbrzymie ilości nietoperzy (fruit bats) obsiadających drzewa, pod którymi przyszło nam spacerować. Zapachów i dźwięków przez nie wydawanych nie da się zapomnieć :). Więcej o zwierzątkach napiszemy jednak we wpisie tylko im poświęconym. Bardzo wyjątkowe okazało się również samo zakończenie szlaku – po prostu w miejscu,  w którym nie ma nic interesującego, ktoś wbił tabliczkę „Koniec szlaku, teraz musisz zawrócić” :).

Na campingu w Parku Narodowym Windjana Gorge planowaliśmy zostać dwie noce, a zostaliśmy… cztery 🙂. Dlaczego? Drugiego dnia naszego pobytu nastąpiło załamanie pogody i bardzo intensywnie padało nieustannie przez blisko dobę. Ponownie wystąpiła sytuacja niespotykana w tym regionie i w miesiącu, w którym (teoretycznie) nie pada deszcz spadł taki opad, że drogi stały się nieprzejezdne na kolejne dwa dni. Wszystkie osoby przebywające na campingu poinformowano, że droga prowadząca na południe czyli do Fitzroy Crossing oraz droga na północ czyli 20 kilometrowy odcinek dojazdowy do  Gibb River Road, jest zamknięta. Na szczęście miejsce, w którym przebywaliśmy było wyposażone w toalety i ciepłe prysznice, zatem okres oczekiwania na otwarcie dróg upłynął nam względnie szybko i przyjemnie. W tym czasie postawiliśmy na integrację z pozostałymi „towarzyszami niedoli”. Na campingu spotkaliśmy min. naszych wybawców z Parku Narodowego Purnululu (małżeństwo Australijczyków podróżujących po swoim kraju już od 3 lat) oraz dwóch Polaków. Polacy to dwa Ryśki (duży i mały, z racji wzrostu) z Trójmiasta, bardzo sympatyczni panowie około 60-ki. To głównie z nimi spędziliśmy większość czasu, pijąc dobrą kawkę (panowie mieli ekspres, bo podróżowali dużym samochodem z olbrzymią przyczepą wszystko mającą) i rozmawiając na różne tematy. Kiedy piątego dnia strażnik parkowy poinformował nas, że drogi zostały otwarte, wszyscy ochoczo rozjechaliśmy się w różne strony. Na drogach dało się zauważyć efekty deszczu czyli błoto oraz koleiny porobione przez przejeżdżające samochody (niektórzy, pomimo zakazu ruchu i ryzyka zapłacenia kary, decydowali się je użytkować). Obserwując to wszystko wydaje się, że decyzja o zamknięciu dróg po intensywnych opadach deszczu była zasadna, gdyż drogi szutrowe muszą nieco obeschnąć, aby poruszające się po nich pojazdy nie spowodowały jeszcze większych szkód w ich słabej nawierzchni. I chociaż czasem trudno zaakceptować taką sytuację, nie pozostaje nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i przeczekać. W tym wypadku również obowiązuje często powtarzane nam przez lokalsów hasło: „No worries, it’s a part of adventure” :).

Ostatecznie na Gibb River Road dotarliśmy 1 września i przejechaliśmy jej najbardziej interesujący fragment, na którym główną atrakcję stanowią liczne „gorge”. Nie bardzo jesteśmy w stanie pojąć na czym polega wyjątkowość tych miejsc, ale Australijczycy wręcz „pieją z zachwytów” nad każdym kolejnym „gorgem”, podczas gdy dla nas większość z nich nie jest wcale aż tak wyjątkowa. W niektórych oczkach wodnych można zażywać kąpieli (takie „gorge” są szczególnie lubiane przez mieszkańców kontynentu), w innych kąpać się nie wolno z uwagi na zamieszkujące je krokodyle. Pierwszym “gorgem” na Gibb River Road był dla nas Bell Gorge w King Leopold Ranges Conservation Park. Na campingu zlokalizowanym w pobliżu tej atrakcji spędziliśmy jedną noc, wieczór upłynął nam na dalszej integracji z Nedem i Nadine czyli naszymi wybawcami z Parku Narodowego Purnululu i zarazem „towarzyszami niedoli” w Parku Narodowym Windjana Gorge. Kolejny dzień pobytu na Gibb River Road to: Adcock Gorge, Galvans Gorge, Barnett River Gorge. W żadnym z wymienionych nie zdecydowaliśmy się zażyć kąpieli, trudno również coś więcej o nich napisać, pozostaje zatem tylko zaprezentować zdjęcia :). Następny dzień to „wisienka na torcie” czyli wyprawa do Manning Gorge. Wszyscy spotkani turyści opowiadali nam, że to najpiękniejszy „gorge” w tym regionie. Jest to także jedyny na Gibb River Road „gorge” za dostęp, do którego trzeba zapłacić, gdyż znajduje się on na prywatnym terenie. Na początek było to dla nas spore zaskoczenie, bo dotychczas nigdy nie płaciliśmy za tego typu atrakcje.

Generalnie, podróżując po Australii nie płaci się za korzystanie z dróg, jest jednak kilka wyjątków od tej zasady. W pierwszej kolejności wspomnieć tutaj należy o Sydney, w którym za użytkowanie wybranych autostrad oraz za jeden z mostów pobór opłat dokonuje się automatycznie, przy użyciu zainstalowanego w samochodzie urządzenia.

Po drugie, opłaty są pobierane za wjazd do niektórych parków narodowych. Odpłatność dotyczy samochodu, więc w przypadku podróżowania rowerem opłata nie występuje. Oczywiście, sytuacja przedstawia się odmiennie w każdym ze stanów. Za wjazd do niektórych parków narodowych płaci się w stanie Australia Południowa oraz Australia Zachodnia. Wnoszona w tym przypadku opłata nie jest związana z odpłatnością za camping, ta stanowi odrębną pozycję. W Australii Południowej byliśmy tylko na jednym campingu w parku narodowym, w tym przypadku za wjazd do parku zapłaciliśmy 10AUD. W Australii Zachodniej opłata z tego samego tytułu wynosi 12AUD. Można jednak wykupić karnet (czyli tzw. pass) uprawniający do wielokrotnych wjazdów do parków narodowych. W Australii Zachodniej miesięczny pass kosztuje 44AUD, roczny – 88AUD. W Australii Południowej występują karnety wyłącznie na wjazd do parku lub karnety na wjazd razem z kosztem noclegów. Zainteresowanych zachęcamy do poszukania szczegółowych informacji na stronie Internetowej Parków Narodowych obu stanów. Ważne, nawet jeśli nabyłeś pass obowiązujący w Australii Zachodniej, to za wejście do niektórych parków czy rezerwatów i tak musisz  ekstra zapłacić… (np. w Monkey Mia – 12AUD/osoba).

Po trzecie występują odpłatności za wjazd do niektórych parków narodowych, które są zarządzane centralnie. Jako przykład można wskazać Park Narodowy Kakadu z odpłatnością 40AUD/osoba za bilet wstępu/wjazdu ważny 14 dni oraz Park Narodowy Uluru – Kata Tjuta z odpłatnością w wysokości 25AUD/osoba za bilet wstępu/wjazdu ważny 3 dni.

Po czwarte, zdarzają się sytuacje, w których trzeba zapłacić za przejazd drogą prowadzącą przez  teren prywatny lub też za dostęp do atrakcji położonych na prywatnych gruntach. W tym wypadku można wskazać Manning Gorge – 8 AUD/osoba za jednodniowy bilet wstępu i korzystanie z drogi dojazdowej, Red Center Way – 5AUD za jednodniowe pozwolenie na przejazd przez tereny należące do Aborygenów, Canning Stock Route (ponoć najtrudniejsza droga na świecie) – od 25AUD do 125 AUD za zgodę na przejazd przez ziemie aborygeńskie (wysokość opłaty uzależniona od środka transportu).

 Na zakończenie dygresji jeszcze jedna ciekawostka… Czasami w Australii Zachodniej na campingach prywatnych położonych z dala od drogi głównej, ich właściciele pobierają dodatkową odpłatność (oprócz kosztu noclegu) za możliwość korzystania z poprowadzonych przez posesję dróg i szlaków 4WD. W tym przypadku opłaty kształtują się na poziomie od 5AUD do 50AUD, są płatne jednorazowo lub za każdy dzień korzystania lub przebywania.

Tak więc uiściliśmy opłatę za wstęp do Manning Gorge i ruszyliśmy w kierunku atrakcji. Po pokonaniu samochodem kilku kilometrów po dość słabo utrzymanej drodze gruntowej, przyszedł czas na lekki spacerek. Wyjątkowo, do wspomnianej atrakcji trzeba było jeszcze dojść około 3km, co zajęło nam  dłuższą chwilę głównie dlatego, że na początku szlak był nieoznaczony i nie mogliśmy znaleźć właściwej ścieżki. Miejsce docelowe nie zrobiło na nas większego wrażenia, ale w tym przypadku i my postanowiliśmy pomoczyć swoje ciałka tak jak robią to typowi Australijczycy :). Kąpielą w Manning Gorge zakończyła się nasza przygoda z Gibb River Road. Następnie po swoich śladach udaliśmy się w kierunku miejscowości Fitzroy Crossing, po drodze zatrzymując się na nocleg w miejscu zwanym Mother Earth. To tutaj po raz drugi (!) podczas naszej pięciomiesięcznej podroży po Australii mieliśmy okazję być jedynymi osobami na campingu.

Podsumowując, Gibb River Road nie zrobiła na nas specjalnego wrażenia. Widoki oraz „przydrożne” atrakcje były ciekawe, ale nie wzbudziły naszych zachwytów. Z tego etapu wyprawy najmilej wspominać będziemy spotkania z ciekawymi ludźmi oraz Windjana Gorge i Bell Gorge (jest to nasz subiektywny ranking tamtejszych „gorge” :)). W naszej podróży przez Gibb River Road ominęliśmy Mitchell Falls czyli kaskadowe wodospady, które uważane są za kolejną wielką atrakcję tego regionu. Aby do nich dotrzeć, należy zjechać około 250 kilometrów na północ z drogi głównej. Nauczeni doświadczeniem pytaliśmy o opinie osób, które tam były i na podstawie powtarzających się informacji o tym, że droga dojazdowa jest w strasznym stanie (dużo gorszym od drogi głównej), a w wodospadach pozostało niewiele wody (ze względu na mocno zaawansowaną porę suchą), zrezygnowaliśmy z wizyty w tym miejscu.

I na koniec słów kilka o jakości słynnej Gibb River Road. Oczywiście jej nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia, ale byliśmy przygotowani na jeszcze gorsze warunki. Nie jest to równoznaczne z brakiem atrakcji drogowych… W tym wypadku, na szczęście, nie naszych :). Jadąc po Gibb River Road spotkaliśmy dwóch chłopaków, którzy przemieszczali się służbowym samochodem z przyczepką, podobną w stylu do naszej ale czterokołową. Gdy zatrzymaliśmy się na jednym z punktów widokowych (my po to, by zrobić zdjęcia, chłopaki po to, aby wyciągnąć piwo z lodówki), z uśmiechami na twarzach zapytali się nas, czy nie widzieliśmy gdzieś na drodze koła, gdyż jedno z czterech zamocowanych w ich przyczepce urwało się nie wiadomo kiedy oraz w jaki sposób (śruby zostały a koła brak). Odpowiedzieliśmy, zgodnie z prawdą, że nie widzieliśmy. Być może ktoś inny, będąc „w opałach” wykorzystał je do swoich potrzeb :). Na trasie widzieliśmy bowiem całą masę rozszarpanych gum. I tak to się właśnie w Australii podróżuje, ale zawsze i wszędzie obowiązuje: „No worries, it’s a part of adventure” :).

 

Wróciliśmy zatem do Fitzroy Crossing, gdzie odebraliśmy naszą przyczepkę i  skierowaliśmy się do miejscowości Broome. Było to jedno z nielicznych większych miast w ostatnich kilku tygodniach naszej podróży, mimo to zdecydowanie nie zachwyciło nas swoim urokiem. Dało nam jednak możliwość  skorzystania z dóbr cywilizacji w postaci telefonu, Internetu czy supermarketu. Dla nas najciekawszymi miejscami w Broome okazały się Cable Beach (szeroka, piaszczysta plaża, ładnie prezentująca się podczas zachodu słońca) oraz Gantheaume Point (ciekawie wyglądające skałki położone kilka kilometrów za miastem). Broome to dla wielu turystów start lub meta w ich podróży po Australii.  Wydaje się jednak, że na północy kontynentu najlepszym miastem do tego celu jest Darwin.

Region Kimberley żegnaliśmy odwiedzając plaże. Słynna plaża 80 mile Beach położona jest około 300 kilometrów od Broome. W tych okolicach spędziliśmy kilka nocy. Na początek stacjonowaliśmy na campingu w Barn Hill Station, gdzie plaża jest szeroka, bogata w kolorowe klify. Pobyt na campingu dostarczył nam niesamowitych wrażeń w postaci roztaczającego się bezpośrednio sprzed namiotu widoku na morze i  pływające w jego wodach wieloryby. Ciekawostkę dla nas stanowił także fakt, że camping został wydzielony z obszaru gospodarstwa rolnego, w którego posiadaniu znajduje się około sto kilometrów linii brzegowej! Druga nasza miejscówka na 80 Mile Beach to camping o tej samej nazwie. W tej lokalizacji wizyty na plaży dały nam szansę na znalezienie ciekawych muszelek, podziwianie turkusowej wody oraz spotkania z liczną grupą wędkarzy.

Kimberley to dla wielu Australijczyków jeden z najpiękniejszych regionów Australii. Nie można nie zgodzić się z opinią, że w tej lokalizacji występuje wielka kumulacja atrakcji. Spośród wszystkich przez nas odwiedzonych największy nasz zachwyt wzbudził Park Narodowy Purnululu (Bungle Bungle), miejsce, które niektórym mieszkańcom Czerwonego Kontynentu jest zupełnie nieznane. My również „odkryliśmy” je przez przypadek, a obecnie znajduje się ono w naszym subiektywnym rankingu najpiękniejszych miejsc w Australii. Czy sytuacja ulegnie zmianie po wizycie w kolejnym niezwykłym regionie Australii Zachodniej czyli po wizycie w Pilbara? Odpowiedź zamieścimy w kolejnej relacji :).

Jedna uwaga do wpisu “Region Kimberley – część zachodnia

Dodaj komentarz