To nie zoo, to Australia – zwierzęta cz. 7

Trzy wpisy opublikowaliśmy od czasu ostatniej odsłony dotyczącej australijskich zwierząt i mogło się wydawać, że już zapomnieliśmy o najdłuższym cyklu na blogu. Ale tak nie jest, na dowód czego w tym miejscu chcemy zaprezentować Czytelnikom naszego bloga zwierzęta spotkane przez nas w regionach Kimberley i Pilbara. W tej części przeczytacie zatem kilka słów na temat: krokodyli słodkowodnych, czarnych papug oraz różnych jaszczurów i kangurów skalnych.

W ostatnim wpisie poświęconym zwierzętom pisaliśmy o tych, które udało nam się spotkać podczas zwiedzania stanu Terytorium Północne. Po tym i po wcześniejszych etapach podroży nasze oczekiwania w temacie kolejnych spotkań z przyrodą ożywioną były spore. Szybko okazało się jednak, że Australia Zachodnia nie dawała nam zbyt wielu szans (przynajmniej początkowo) na to, aby zobaczyć dużo zwierząt. Regiony Kimberley oraz Pilbara, leżące na północy tego stanu, są bardzo  interesujące krajobrazowo, ale nie oferują dogodnych warunków dla życia zwierząt. Upały rzędu +35 stopni Celsjusza w porze suchej i kolejne 10 stopni więcej w porze mokrej nie stwarzają dobrych warunków dla egzystencji. Oczywiście, do życia potrzebna jest również woda. Brzmi to bardzo infantylnie, ale w Australii można zaobserwować wzmożoną ilość fauny w okolicach wszelkiego rodzaju zbiorników wodnych.

Na początek naszej przygody w stanie Australia Zachodnia, w okolicach Jeziora Argyle (Lake Argyle, położone około 80 km na południowy – wschód od miejscowości Kununurra) udało nam się zaobserwować bogactwo ptaków. W pobliżu tamy utworzonej na tym jeziorze mieliśmy okazję podziwiać olbrzymie ilości kolorowych papug oraz ptaków, których nazwy nie znamy, ale niektóre z nich wyglądały dość intrygująco. W samym resorcie, zlokalizowanym przy jeziorze, nad basenem z pięknym widokiem, oprócz gości resortu „stacjonowały” również czarne papugi – red-tailed black cockatoo. Gatunek ten (rozmiarem zbliżony do papugi kakadu, białej z żółtym czubem) widzieliśmy po raz pierwszy podczas naszej wyprawy na Półwysep York, ale tam ptaki te były bardzo płochliwe i trudno było podejść do nich na tyle blisko, aby zrobić dobrą fotografię. W resorcie sytuacja przedstawiała się zgoła odmiennie, zwierzęta te były przyzwyczajone do widoku człowieka i bez lęku siedziały na okolicznych drzewach i skubały ich owoce.

Kolejnym ciekawym zwierzątkiem, które mieliśmy okazję zobaczyć był… kangur. No tak, powiecie: „Kolejny kangur”. Wszystko się zgadza tyle, że tym razem nie był to duży kangur, którego wcześniej wielokrotnie oglądaliśmy, ani wallabie. Tym razem był to kangur skalny – mniejszy i inaczej ubarwiony. Przykicał sobie bliziutko nas na punkt widokowy w Wyndham (Five Rivers Bastion Lookout), gdzie kończyliśmy dzień podziwiając zachód słońca. Jak do tej pory była to jedyna okazja dla nas na to, aby zobaczyć ten gatunek kangura.

Natomiast w miejscu, które tak nam się spodobało ze względu na walory krajobrazowe, tj. w Parku Narodowym Purnululu, nie spotkaliśmy żadnych zwierzątek. Szkoda, ale w porze suchej brak tam zbiorników wodnych, więc zwierzęta (jeśli są) żyją sobie gdzieś z dala od miejsc odwiedzanych przez człowieka. Podczas naszej wizyty w tym parku udało nam się jedynie usłyszeć najbardziej wytrwałe i odporne na ciężkie warunki ptaszki.

 

Ciut lepiej sytuacja ze zwierzątkami przedstawiała się na Gibb River Road :). W jednej z naszych  relacji pisaliśmy o tym, jaką to ciekawą przechadzkę odbyliśmy przez jaskinię Tunnel Creek. Podczas spaceru widzieliśmy zwisające ze stropów ścian skalnych nietoperze, a w wodzie (podczas oświetlania jej latarką) dało się zauważyć świecące na czerwono liczne pary oczu, które okazały się należeć do małych, słodkowodnych krokodyli. Ten spacer był zapowiedzią tego, co zobaczyliśmy w Parku Narodowym Windjana Gorge. W tym „gorge”, pisząc na bazie tego, co nam powiedziano, występuje największe w całej Australii zagęszczenie krokodyli słodkowodnych. Każdego dnia, o dowolnej porze  można je obserwować pływające, dryfujące na powierzchni wody lub po prostu wylegujące się na brzegach zbiornika wodnego. Windjana Gorge to również jedno z niewielu miejsc, gdzie można zaobserwować nietoperze (fruit bats) w olbrzymich ilościach. Przeżyliśmy spory szok kiedy drugiego dnia pobytu w okolicach Windjana Gorge poszliśmy na spacer wyznaczonym szlakiem i w pierwszej chwili usłyszeliśmy dziwne odgłosy, a już za moment zauważyliśmy drzewa „czarne” od nietoperzy. Ile ich było? Trudno zliczyć, prawdopodobnie tysiące. Był środek dnia, a one latały nam nad głowami, przemieszczając się między okolicznymi drzewami. Ale to nie wszystko, najciekawszy punkt programu miał bowiem miejsce po południu, podczas zachodu Słońca. O tej porze nietoperze gromadnie opuszczały drzewa i przelatywały nad „gorgem” oraz otaczającymi go skałami w nieznanym nam kierunku. Było ich tyle, że niebo wyglądało jak na filmie „Ptaki” Hitchcocka, a emocje sięgały zenitu w chwili, gdy niektóre z nich zniżały swój lot, aby napić się wody. Wtedy krokodyle „wyskakiwały” w górę próbując je dopaść, a ludzie obserwujący to widowisko wydawali z siebie okrzyki dopingujące bądź to krokodyle, bądź nietoperze :). Było to naprawdę niezwykłe przedstawienie :).

Jak już niejednokrotnie pisaliśmy o tym, że nie jesteśmy fanami australijskich „gorges”. Mimo to wzbudzają one nasze zainteresowanie w sytuacji, gdy zlokalizowane są w ciekawej scenerii (Park Narodowy Karijini), albo gdy stwarzają możliwość obserwacji zwierząt. Tak właśnie było w przypadku Windjana Gorge (krokodyle słodkowodne) jak również w przypadku Bell Gorge, gdzie udało nam się uwiecznić na zdjęciach wygrzewającą się w słonku jaszczurkę o wdzięcznej nazwie Water Monitor. Po kilku minutach przekonaliśmy się skąd taka nazwa – bardzo sprytnie radzi sobie z pływaniem w wodzie :).

Jedną z ostatnich nocy na Gibb River Road spędziliśmy na campingu, na którym nic ciekawego się nie wydarzyło zaraz po naszym przybyciu: było trochę ptactwa, w tym papug. Ale wieczorem, już po zmierzchu, kiedy to siedzieliśmy na zewnątrz i konsumowaliśmy kolacyjkę, nagle usłyszeliśmy, że coś zmierza w naszym kierunku. W pierwszej chwili myśleliśmy, że to kangur albo dingo i skierowaliśmy nasze latarki w stronę skąd dochodziły odgłosy… Zobaczyliśmy zwierzątko wyglądem podobne do wiewiórki, ciut większe i nakrapiane białymi plamkami na grzbiecie. Przez chwilę wzajemnie na siebie patrzyliśmy, a następnie zwierzątko oddaliło się na najbliższe drzewo. Jak podaje literatura był to Norther Quoll.

Region Kimberley pożegnaliśmy wizytą na 80 Mile Beach. Camping przy tej plaży, zwany Barn Hill Station, położony jest na klifowym wybrzeżu i zapewnia widok na Ocean Indyjski, a w okresie od lipca  do końca października również widok na migrujące w kierunku Antarktydy wieloryby. Byliśmy tam w dobrym momencie, dzięki temu mogliśmy siedzieć przed namiotem i podziwiać te olbrzymie zwierzęta. Wieloryby mimo faktu, że są ogromne i pływały całkiem blisko brzegu, były na tyle daleko od nas, że nie mieliśmy szans na zrobienie dobrych ujęć. Tak więc fotorelacji ze spotkania z wielorybami nie będzie, przynajmniej nie w tej odsłonie cyklu :). Zamiast wieloryba przedstawiamy Wam w zastępstwie zdjęcie… gołębia :), który powszechnie występuje w tej części Australii. Cechuje go piękny kogucik na czubku głowy.

 

Przemieszczając się po australijskich drogach również spotykamy zwierzęta. Najczęściej są to kangury (niestety niektóre martwe), ale także i jaszczury różnych gatunków i rozmiarów. Podobnie było w drodze do Port Headland (region Pilbara), w pewnym momencie zauważyliśmy odpoczywającą na poboczu drogi sporych rozmiarów jaszczurkę. Szczęśliwie udało się ją odwieść od pomysłu przekraczania jezdni, co mogłoby zakończyć się dla niej niefortunnym wypadkiem :).

Zwiedzanie regionu Pilbara rozpoczęliśmy od wizyty w Parku Narodowym Millstream-Chichester, w którym mieliśmy okazję zaobserwować i usłyszeć wiele ptactwa. Najbardziej radosne było jednak  dla nas spotkanie z kangurami. Najpierw widzieliśmy je spacerując w trakcie dnia po parku, a następnie pierwszego wieczora na campingu miała miejsce taka oto sytuacja: myliśmy zęby w towarzystwie skubiącego trawkę (w odległości około 2 metrów od nas) kangura, który wydawał się być zupełnie nami niezainteresowany :). W tym samym parku, podczas jednej z przechadzek, udało nam się sfotografować malutką jaszczurkę zmierzającą w naszą stronę.

Park Narodowy Karijini jest bardzo popularny wśród turystów, dlatego nie ma tam wielu miejsc, gdzie można uciec od zgiełku i  hałasu osób go odwiedzających. Camping, na którym zatrzymaliśmy się w tym parku tj. Dales Campground był jednym z najcichszych miejsc noclegowych… Mowa w tym miejscu o zwierzętach, żadna przyroda nie dawała tam znaku życia. W trakcie dnia też było ciężko o spotkanie. Udało nam się sfotografować jedynie kolejnego gołąbka :).

Opuszczając region Pilbara nocowaliśmy natomiast na dwóch, typowych australijskich farmach. Na jednej z nich, Aga przybiegła pewnego ranka do Przemusia krzycząc: „Chodź szybko, jest zwierz!”. Okazało się, że pod zabudowaniami gospodarczymi osiedliły się jaszczury wyglądem podobne do spotkanej wcześniej goanny: duże i efektowne :). Dodatkowo, w momencie kiedy je widzieliśmy, tj. w drugiej połowie września, były one w trakcie zrzucania skóry. A skoro już nawiązujemy do tej farmy, to chcemy zwrócić uwagę na jeszcze inną ciekawostkę, a mianowicie… na farmie tej nie występują żadne zwierzęta hodowlane. Farma świadczy natomiast usługi dla okolicznych hodowców bydła w postaci „dostępu do swoich pastwisk”. Jak jest słaby rok czyli mało trawy i nie ma czym nakarmić bydła sąsiadów, je właściciele odmawiają po prostu wypasu na swoich terenach.

Na ten moment to tyle w temacie australijskich zwierząt, ale nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa :). Niebawem kolejna odsłona w ramach cyklu.

Cdn…



Dodaj komentarz