Zachodnie wybrzeże Australii – w drodze do Perth po raz pierwszy

Tym razem zabieramy Was w podróż zachodnim wybrzeżem Australii… W tej części kraju zobaczyć można niezwykle zróżnicowane krajobrazy, w tym: piękne plaże, strome klify, góry, pustynie i masę innych, wyjątkowych widoków.

 

Park Narodowy Cape Range

Zwiedzanie regionu rozpoczęliśmy dnia 21 września wizytą w Parku Narodowym Cape Range, który położony jest w okolicach miejscowości Exmouth. Postanowiliśmy spędzić w tym miejscu całkiem sporo czasu, bo aż 6 nocy. Ze względu na swoje wyjątkowe walory przyrodnicze i krajobrazowe obszar parku, wraz z parkiem morskim Ningaloo Reef, został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z tego też względu nasze oczekiwania związane z tą lokalizacją były bardzo wysokie. Niestety, często w sytuacjach, w których człowiek tak bardzo się na coś nastawia, los lubi spłatać mu figla. Podobnie było i w tym przypadku…

Przed przyjazdem do Exmouth naczytaliśmy się o tym, jakie to cuda można spotkać w otaczających półwysep wodach, że występują w nich niezliczone ilości ryb, a ponad to: żółwie, płaszczki, rekiny, wieloryby, manty i wiele, wiele innych. Jest tutaj także rafa koralowa, równie piękna i bogata jak ta występująca na wschodnim wybrzeżu Australii, a przy tym dużo łatwiej dostępna, gdyż bezpośrednio z plaży. Na koniec wspomnieć należy, że w miejscu tym przez 320 dni w roku świeci słońce, a na niebie nie ma żadnych chmur. Po tych wszystkich rewelacjach nasz pobyt tam miał przebiegać pod znakiem odpoczynku i snorkelingu. Pierwsze z założeń udało się zrealizować, z drugim poszło zdecydowanie gorzej… W pięknie wydanych ulotkach i folderach reklamowych zapomnieli wspomnieć o tym, że w regionie tym szaleją iście patagońskie wiatry :).

W dzień naszego przyjazdu pogoda była jeszcze całkiem przyjemna, świeciło słonko i było prawie bezwietrznie. Ale kiedy obudziliśmy się kolejnego ranka, całe niebo było zachmurzone i wiatr znacząco przybrał na sile (kolejny ewenement podczas naszego pobytu w Australii). Mimo to właśnie tego dnia postanowiliśmy wypożyczyć płetwy na najbliższe dwa dni i trochę posnorkować. Nasza decyzja podyktowana była tym, że mieliśmy ostatnią szansę na zobaczenie najpiękniejszej w parku miejscówki do snorkowania czyli Oyster Stacks. Problem tej lokalizacji polega na tym, że snorkeling jest dozwolony tylko podczas przypływu, gdy poziom wody wynosi 120cm albo więcej. W innym przypadku jest zbyt płytko, co grozi zniszczeniem rafy i pokaleczeniem się. Jako, że kolejnego dnia rozpoczynał się tygodniowy zakaz pływania w tym miejscu (Księżyc wchodził w ostatnią fazę i poziom wody był za niski podczas dnia, a snorkowanie w nocy nie wchodziło w grę 😉 ), był to dla nas ostatni moment, w którym mogliśmy podziwiać występujące tam cuda. Tak więc poszliśmy w wodę i… zobaczyliśmy mnóstwo kolorowych rybek, rafę koralową bardzo skromną, miejscami mocno poniszczoną. Żadnych żółwi ani innych ciekawych zwierzątek nie spotkaliśmy :(. Jednak dla Agi największy dyskomfort w tej sytuacji związany był z poczuciem braku bezpieczeństwa. Nie czuła się pewnie pływając w wodach Oceanu Indyjskiego: silny wiatr, duże fale, mocne prądy. Dodatkowo zaraz po wyjściu z wody dało się odczuć chłód związany z silnie wiejącym wiatrem. W tym samym czasie Przemek bawił się nieco lepiej, ale i tak daleki był od zachwytów. Nie zrażeni pierwszym niepowodzeniem kolejnego dnia podjęliśmy jeszcze jedną próbę snorkowania (w miejscu, które zwie się Osprey Bay). Ta również nas rozczarowała (brak ciekawych widoków i zwierzątek, niespokojna woda, wiatr) i na tym nasza przygoda z pływaniem zakończyła się. Dodatkowo z każdą godziną wiatr przybierał na sile. Drugiego wieczora wiało już tak, że gotowaliśmy posiłki w samochodzie i konsumowaliśmy je schowani przed wiatrem w pojeździe albo w namiocie. Do tego namiot musieliśmy zabezpieczyć w taki sposób, aby szalejący wiatr nie połamał jego metalowej konstrukcji. Wszystkie miejsca campingowe w Parku Narodowym Cape Range są odsłonięte (nie ma tam żadnych drzew) i mimo tego, że nasza miejscówka znajdowała się za niewielką wydmą, niespecjalnie chroniła nas ona przed szalejącym wichrem. I taka właśnie pogoda utrzymywała się do dnia naszego wyjazdu. Tak więc park opuszczaliśmy z nieukrywaną radością, gdyż mieliśmy serdecznie dosyć odgłosów nieustannie trzęsącego się namiotu, brzęczących zamków i „stękających” rurek :).

Były jednak także przyjemne momenty związane z pobytem w tym miejscu. Patrząc wyłącznie na zdjęcia, śmiało można stwierdzić, że jest to raj na ziemi. Linia brzegowa to niekończące się plaże z białym piaskiem i turkusową, klarowną wodą, w niektórych miejscach spotkać można wydmy, w innych wybrzeże jest lekko kamieniste. Pozostałe atrakcje parku to malownicza droga wiodąca na punkt widokowy na cały półwysep oraz „gorge” (nie może być inaczej 🙂 ), zasilany, wyjątkowo, wodą morską czyli słoną. W tym miejscu nie można również pominąć atrakcji związanych z przyrodą ożywioną. Wśród zwierząt lądowych zamieszkujących opisywane obszary wymienić należy: kangury, emu, papugi, jaszczury oraz kolczatki. Szczególnie ostatni dzień naszego pobytu w parku był nadzwyczaj ciekawy, obfitował bowiem w spotkania z wszystkimi wyżej wymienionymi istotami, ale o tym bardziej szczegółowo napiszemy w kolejnej odsłonie z serii o australijskich zwierzątkach :).

Podsumowując, park opuszczaliśmy wypoczęci, ale nie do końca usatysfakcjonowani. Zabrakło nam pozytywnych wrażeń związanych z podwodnymi atrakcjami tej lokalizacji. Być może kiedyś jeszcze tu powrócimy i wtedy szczęście będzie nam sprzyjać. Nie wypada jednak narzekać, bowiem w ostatnich miesiącach spełniło się niejedno nasze marzenie, a to przecież jeszcze nie koniec naszych podróżniczych przygód :).

 

Carnarvon i okolice

Z Parku Narodowego Cape Range pojechaliśmy na krótką chwilę do Coral Bay. Miejsce to przytłoczyło nas gigantyczną ilością turystów, przy czym sama „miejscowość” składa się z dwóch caravan parków, kilku sklepików i bezobsługowej stacji benzynowej. Należy dodać, iż nasza wizyta w Parku Narodowym Cape Range oraz w Coral Bay zbiegła się w czasie z dwutygodniową przerwą wakacyjną. Z tego też względu miejsce na campingu w parku rezerwowaliśmy z dużym wyprzedzeniem i mieliśmy ponoć sporo szczęścia, że udało nam się znaleźć takie, które było  dostępne przez 6 kolejnych nocy. Dzięki temu nie musieliśmy przenosić się w trakcie naszego pobytu, nie było potrzeby zwijać i ponownie rozwijać całego dobytku. Kiedy byliśmy w  Coral Bay wolnych miejsc na żadnym z campingów nie było, ale nie pojechaliśmy tam z zamiarem pozostania, chcieliśmy wyłącznie zobaczyć to słynne miejsce i ruszyć dalej. Widząc, co tam się dzieje, uciekaliśmy szybciej niż wjeżdżaliśmy :). Skierowaliśmy się zatem dalej na południe, tj. do miejscowości Carnarvon, w której spędziliśmy kilka kolejnych dni. Przebywając w tych okolicach widzieliśmy min. dużą antenę w Space and Technology Museum. Większą atrakcję stanowiły dla nas znajdujące się w okolicy tzw. Blowholes – miejsce na wybrzeżu, gdzie przybijające fale uderzają o położone na nabrzeżu skały, a woda morska wydostaje się przez skalne otwory tworząc swego rodzaju tryskające gejzery.


 

Shark Bay (Zatoka Rekina)

Kolejny postój na trasie to Shark Bay czyli kolejna lokalizacja wpisana na listę UNESCO. Dla Agi najciekawsze w tym miejscu było spotkanie z delfinami w Monkey Mia. Zwierzęta te, pomimo tego, że są „dzikie” i żyją na wolności, regularnie przypływają na nabrzeże, aby skonsumować oferowaną im przez człowieka rybkę… Dla Przemka dzikie zwierzę to takie, które nie jest dokarmiane przez człowieka, tymczasem w Monkey Mia dokarmianiem delfinów zajmują się pracownicy i wolontariusze parków narodowych Australii Zachodniej. Natomiast teren, gdzie pojawiają się dokarmiane delfiny jest pod kuratelą rządu, który każe sobie płacić za możliwość oglądania pokazu związanego z dokarmianiem „dzikich” zwierząt. Jest to główna atrakcja tego regionu, która każdego dnia gromadzi na plaży setki turystów chcących zobaczyć te niezwykłe zwierzęta z bardzo małej odległości. Karmienie delfinów poprzedza krótkie wprowadzenie, podczas którego pracownicy parku przedstawiają historię tych zwierząt. Delfiny już od wielu lat regularnie odwiedzają to miejsce każdego dnia o tej samej porze (!!!), jest ich 5 (wśród nich 3-osoobowa rodzina), każdy z nich ma swoje imię i jest rozpoznawany po kształcie płetwy grzbietowej :). Co jest znamienne i pokazuje charakter tego miejsca, mimo posiadania przez nas Annual Pass czyli karty uprawniającej do wstępu do wszystkich Parków Narodowych w Australii Zachodniej, za wejście do tej atrakcji musieliśmy dodatkowo zapłacić.

Z innych ciekawostek związanych z pobytem w Shark Bay wspomnieć należy o bardzo przyjemnym noclegu na plaży w okolicach miasta Denham. W tym miejscu mieliśmy okazję obserwować brodzące w wodzie morskiej i konsumujące tą wodę emu (!). Pobyt tam jeszcze długo będziemy wspominać również ze względu na wyjątkowy zachód Słońca. Na zakończenie tego wątku jeszcze dwa słowa wyjaśnienia dla tych, którzy mają ochotę odwiedzić te rejony. Plaże w tej części Australii są bardzo ładne, a na wielu z nich można nocować. Niestety, miasto Denham „zwietrzyło” w tym interes i obecnie nigdzie w jego  okolicach nie można spać za darmo. Wszystkie lokalizacje udostępnione jako campingi są płatne, cena wynosi 15AUD za noc i dozwolone jest pozostawanie wyłącznie jedną noc w tym samym miejscu. Oczywiście, na wyznaczonych do nocowania punktach nie ma żadnych udogodnień, za wyjątkiem ładnego widoku :). Cóż, jest to kolejny przykład na to, w jaki sposób traktowany jest turysta w Australii Zachodniej czyli w najdroższym stanie całego kraju.

Wśród innych miejsc, które widzieliśmy w Shark Bay wymienić jeszcze możemy: Hammelin Pool (słynne stromatolity czyli bardzo proste i pradawne organizmy występujące wyłącznie w kilku miejscach na świecie), Shell Beach (plaża, na której zamiast piasku są bardzo drobne muszle, miejscami sięgające nawet do 11m głębokości, muszelki są w większości zmiażdżone, a na plaży zlokalizowany jest „zakład kopania muszelek” ze standardową koparką wydobywającą surowiec, który wykorzystywany jest następnie jako materiał budowlany), punkt widokowy Eagle Bluff (możliwość obserwacji rekinów i innych stworzeń wodnych np. dugongów ze stromych klifów) oraz Little Lagoon (przyjemna laguna z ładnymi widokami).


 

Park Narodowy Kalbarri

Od czasu wyjazdu z Exmouth systematycznie kierowaliśmy się na południe. Było to dla nas coraz bardziej odczuwalne, gdyż robiło się coraz chłodniej. W związku z tym niezbyt spieszyliśmy się z pierwszą wizytą w Perth, tak więc po drodze postanowiliśmy zajechać jeszcze do Parku Narodowego Kalbarri. Ze względu na to, że w samym parku nie ma pól campingowych, stacjonowaliśmy w jego okolicach na dość nietypowym dla nas miejscu tj. na rancho w otoczeniu licznych zwierząt gospodarczych (konie, lamy, indyki, paw).

Sam park jest dość zróżnicowany krajobrazowo, gdyż jego granice obejmują zarówno tereny położone w głębi lądu, jak również obszary nadoceaniczne. Podczas wyprawy na „lądową” część parku podziwiać można krajobrazy zbliżone do tych, jakie występują w Parku Narodowym Karijini czyli „gorges” w otoczeniu ciekawych formacji skalnych, do tego wśród bardzo bujnej roślinności (Hawks Head, Ross Graham Lookout, The Loop, Nature’s Window, Z Bend Lookout). Część „nadoceaniczna” to ciekawe klify, bezpośrednio z których można obserwować wieloryby. Wody Oceanu Indyjskiego są w tym miejscu na tyle głębokie, że wieloryby podpływają bardzo blisko brzegu i bez użycia lornetki można oglądać ich harce w wodzie. Te „olbrzymy” są szczególnie aktywne pod koniec dnia, kiedy to w świetle zachodzącego Słońca wyskakują nad wodę, albo intensywnie „plaskają” ogonami. Na jednym z licznych punktów widokowych, na którym byliśmy sami, panowała taka cisza, że wyraźnie słyszeliśmy hałas w momencie, gdy wieloryb uderzał ogonem o taflę wody. Niesamowite przeżycie… Dodamy tylko, że nie był to jeden wieloryb, dwukrotnie odwiedzaliśmy to miejsce i każdego wieczora dało się zaobserwować kilka „olbrzymów” pływających w różnej odległości od brzegu. Prawdą jest, że w Argentynie spóźniliśmy się na spotkanie z wielorybami (Półwysep Valdes, wschodnie wybrzeże kontynentu), w Nowej Zelandii mieliśmy krótkie spotkanie z nimi w trakcie widokowego lotu samolotem (Kaikoura, Wyspa Południowa), ale w Australii byliśmy na czas i mieliśmy sposobność z bardzo bliska obserwować te ciekawe zwierzęta :).

 

Geraldton i okolice

Zanim dotarliśmy do miejscowości Geraldton, dwie noce spędziliśmy na farmie w Northampton, gdzie poznaliśmy sympatyczne małżeństwo ze Szwajcarii. Suzanne i Peter, ludzie w wieku ok. 60 lat, podróżują po Australii od kwietnia 2016 roku. Od czasu naszego pierwszego spotkania regularnie, bez umawiania, widywaliśmy się z nimi na kolejnych odcinkach trasy. Ponownie okazało się, że owszem, Australia jest duża, ale jeśli podróżujesz w podobnym kierunku i w podobnym stylu jak inni turyści, to pojawiasz się w tych samych miejscach co oni. Tak więc każde kolejne nasze spotkanie to chwila przyjemnej rozmowy, albo konsumpcja kawki i ciasteczka, albo pamiątkowe zdjęcie i pamiątkowy wpis na polskiej fladze :).

Nawiązując natomiast do atrakcji turystycznych, to w drodze do Geraldton widzieliśmy Pink Lake czyli Różowe Jezioro. Jego nazwa nawiązuje do koloru wody, który „produkowany” jest przez pewną odmianę alg. Intensywność koloru uzależniona jest od pory dnia oraz panującej aury, w pełnym Słońcu jezioro prezentuje się totalnie nierealnie, jakby ktoś wylał ogromną ilość budyniu malinowego :). Poza tym wizyta w Geraldton to krótkie zwiedzanie miasta, kiedy to odwiedziliśmy HMAS Sydney II Memorial czyli miejsce poświęcone pamięci załogi jednego z wojskowych statków australijskich, który został zatopiony podczas II Wojny Światowej, nietypowy kościół St Francis Xavier Cathedral, zbudowany w stylu hiszpańskim oraz nadmorskie Esplanade i Foreshore. Poza tym czas spędzony w Geraldton to „ogarnianie” tematów organizacyjnych. Dzięki pełnej mobilizacji opuszczając miasto „byliśmy do przodu” z szybą przednią w samochodzie (została w końcu wymieniona) oraz ze szwankującym zamkiem od drzwi w namiocie (został naprawiony). Wizyta w Geraldton to również „zszarpane” nerwy Przemusia :). Wymiana szyby została sfinansowana z ubezpieczenia czyli było prawie bezboleśnie, ale naprawa zamka to wyłącznie nasz wydatek. Kiedy przyszło do płacenia, Przemek o mało nie rozniósł właściciela zakładu naprawczego, kiedy ten zażądał od Niego zapłaty czterokrotnie wyższej od tej, jaką podał podczas wyceny usługi dzień wcześniej… Z tego co zauważyliśmy, Australijczycy nie mają w zwyczaju uzgadniania ceny przed wykonaniem roboty, a robione przez nich wyceny często odbiegają od płaconej finalnie ceny. Oznacza to, że na każdym kroku musisz „trzymać się za kieszeń”, a kieszeń musi być nieustannie pękata :). Ostatecznie Przemkowi udało się nieznacznie zbić cenę, ale miasto opuszczaliśmy nieco zdenerwowani i zniesmaczeni tym incydentem.

 

Po opuszczeniu Geraldton skierowaliśmy się do Greenough zobaczyć leżące drzewo. W tych okolicach wiatry są tak silne, że niektóre drzewa zamiast rosnąć pionowo, rosną horyzontalnie. Nie są to oczywiście drzewa powalone przez nawałnicę, ich korzenie nadal pozostają w ziemi, jedyna modyfikacja jest taka, że zamiast piąć się w górę, rosną w bok. Następnie z krótką wizytą byliśmy w miasteczku Mullewa, by zobaczyć tamtejszy kościół (ten sam architekt, który zaprojektował katedrę w Geraldton) i na koniec dnia osiedliśmy w Coalseam Conservation Park. Od chwili, w której opuściliśmy Geraldton, podążaliśmy „szlakiem kwiatowym” (wiosna, wiosna), a wspomniany wyżej park był jedną z najważniejszych lokalizacji na tym szlaku. Niestety, nieco się spóźniliśmy i większość kwiatów miała już za sobą szczytową formę. Nie spowodowało to jednak u nas wielkiej rozpaczy, gdyż nie jest to główny temat naszych podróżniczych zainteresowań. Podążając za kwiatami mieliśmy jednak okazję zobaczyć niespotykane dotąd gatunki papug oraz ciekawe jaszczurki, o czym będzie już w kolejnym wpisie :).

 

Park Narodowy Nambung (Pinnacles Desert)

Kierując się nieustannie do Perth odwiedziliśmy także Park Narodowy Nambung. Miejsce to słynie ze specyficznych form skalnych występujących na tamtejszej pustyni – Pinnacles Desert. Z krótką wizytą byliśmy również w miasteczku Cervantes po to, aby zobaczyć tamtejsze stromatolity. W tym przypadku żyją one w jeziorze o nazwie Lake Thetis, podczas gdy stromatolity w Shark Bay żyją w wodach Oceanu Indyjskiego.

 

Perth i okolice

Będąc już „u bram” stolicy stanu Australia Zachodnia (50km na północ od Perth) zatrzymaliśmy się jeszcze na dwie noce w Parku Narodowym Yanchep. Nieco to dziwna lokalizacja jak na park narodowy. W naszej ocenie miejsce to bardziej kojarzy się z weekendową miejscówką za miastem niż z parkiem narodowym, nawet pomimo tego, że spotkać w nim można kangury, papugi, liczne ptactwo innych gatunków, a nawet… koale, ale o tym będzie już kolejnym razem :). Podejście  biznesowe zadecydowało jednak o tym, że temu właśnie miejscu nadano rangę parku narodowego, co wiąże się z pobieraniem opłaty za wjazd na jego teren. Większość osób tam przybywających to mieszkańcy Perth chcący miło i sympatycznie spędzić niedzielne popołudnie i chętnie płacący każdorazowo za wjazd na teren parku. Business is business.

W Perth spędziliśmy kilka dni. W tym czasie skoncentrowaliśmy się głównie na sprawach organizacyjnych w związku ze zbliżającym się zakończeniem naszej podróżniczej przygody. Jednak znalazła się również chwila i na to, aby co nie co w mieście zobaczyć. Z odwiedzonych przez nas dużych miast australijskich, to nam się nie spodobało. Ścisłe centrum jest małe i zdecydowanie nie wygląda jak najważniejsze miejsce w 1,5 milionowym mieście. Zabudowa jest w większości niska (nie licząc kilku „drapaczy chmur” zlokalizowanych w centrum biznesowym), co sprawia, że miasto wraz z przyległościami jest bardzo rozległe. Niestety, brak jest przy tym bezkolizyjnej drogi (obwodnicy) umożliwiającej łatwe i szybkie przemieszczanie się pomiędzy dzielnicami.

Wizytę w Perth zakończyliśmy dnia 23 października i przez kolejne (ostatnie) trzy tygodnie tej podróży zwiedzaliśmy południową część stanu Australia Zachodnia, o czym napiszmy już w kolejnej relacji :).

Jedna uwaga do wpisu “Zachodnie wybrzeże Australii – w drodze do Perth po raz pierwszy

Dodaj komentarz