To nie zoo, to Australia – zwierzęta cz. 8

Wróciliśmy do Polski i już z domu kontynuujemy pisanie naszego bloga. Do opublikowania pozostało bowiem jeszcze kilka wpisów :). Zaczynamy od cyklu poświęconego australijskim zwierzętom. Tym razem będzie o tych, które spotkaliśmy w drodze do Perth czyli na zachodnim wybrzeżu kontynentu. Napiszemy min. o kolczatce, emu, delfinach i, tradycyjnie już, o… ptakach.

Pobyt na zachodnim wybrzeżu Australii rozpoczęliśmy wizytą w Parku Narodowym Cape Range. Miejsce to jest szczególnie znane z rafy koralowej, ale można tam również spotkać liczne zwierzęta lądowe, chociaż przebywając w tej lokalizacji aż 6 nocy, początkowo mieliśmy problem z ich zaobserwowaniem. Przedostatni dzień pobytu obfitował jednak w liczne atrakcje… Zaczęło się od kangura blokującego wejście do campingowej toalety. „Futrzak” pięknie rozłożył się w cieniu i nie miał najmniejszej ochoty się przemieszczać. Chwilę później siedzący przed namiotem Przemek miał bliskie spotkanie z olbrzymim jaszczurem (czyżby była to goanna?), który próbował wejść do środka, jako że namiot pozostawał otwarty. Następnie tego samego typu jaszczur zaskoczył nas na drodze, kiedy to niespiesznie przechodził na drugą stronę jezdni zajmując przy tym cały jeden pas ruchu :). Jednak tego dnia najbardziej magiczne okazało się dla nas spotkanie z kolczatką. Po raz pierwszy, po sześciu miesiącach przemierzania Australii, udało nam się spotkać to dziwne zwierzę. Co ciekawe, również ono przechodziło – ot tak, zwyczajnie – przez drogę, więc kiedy je zauważyliśmy, błyskawicznie zaparkowaliśmy samochód na poboczu i pobiegliśmy przyjrzeć mu się z bliska. Po nas zatrzymały się kolejne cztery samochody z turystami tak samo jako i my zaaferowanymi całą sytuacją :). W tym miejscu dodać możemy, że obszar występowania kolczatki to, teoretycznie, cała Australia. W rzeczywistości jest to dość płochliwe zwierzę, niezbyt zainteresowane spotkaniami z ludźmi, więc niezbyt często można je zobaczyć. Większość Australijczyków, z którymi rozmawialiśmy, mówiła nam, że jak żyją, nie widzieli tego zwierzęcia. Po raz kolejny więc poczuliśmy się wyjątkowo i szczęśliwie z powodu opisywanego spotkania.

Park Narodowy Cape Range położony jest w pobliżu miejscowości Exmouth. Jest to niezwykle turystyczna miejscówka, którą odwiedzają wszyscy udający się z wizytą do parku. Przy budynku informacji turystycznej zlokalizowanej przy głównej drodze w mieście postawiono znak ostrzegający przed emu. Ptaki te faktycznie tam bywają! Spacerują sobie ulicami i chodnikami wraz z całymi rodzinami, nie przeganiane przez nikogo, przez co stały się naturalną wizytówką miasteczka.

Kolejny postój na naszej podróżniczej mapie to Shark Bay (Zatoka Rekina). W tym regionie najsłynniejsze miejsce nosi nazwę Monkey Mia. To właśnie tutaj, pod auspicjami władz parku narodowego można zobaczyć delfiny niby żyjące na wolności. Spotkanie z nimi jest niemal gwarantowane, bo… są one dokarmiane przez pracowników parku narodowego i wolontariuszy. Delfinów jest w sumie 5, my mieliśmy okazję zobaczyć je wszystkie. Konsumowały serwowaną przez wolontariuszy rybkę w towarzystwie dziesiątek ludzi, bowiem akcja dokarmiania tych zwierząt odbywa się o konkretnych, stałych godzinach. Nie jest to zbyt „naturalne” doświadczenie obcowania z przyrodą ożywioną, ale pozwala zobaczyć delfina z dość bliska. Nocując natomiast w okolicach miasta Denham mieliśmy okazję oglądać dość dziwny dla nas widok – emu brodzące w płytkich wodach oceanu i pijące słoną wodę.

Kierując się dalej na południe odwiedziliśmy Park Narodowy Kalbarri, który jest często odwiedzanym przez turystów miejscem. Jak już przekonaliśmy się niejeden raz, tam gdzie dużo ludzi, tam mało zwierząt. Prawda ta sprawdziła się również i w tym przypadku, ale mimo to w bardziej odludnych rejonach parku udało nam się spotkać papugi – Carnaby’s Black Cockatoo – dość nietypowe i niezbyt często widziane. Dodatkowo, z nadoceanicznych klifów mieliśmy okazję obserwować liczne wieloryby pływające blisko wybrzeża. Wieczorem zwierzęta te przeprowadziły akcję „plaskania” ogonami o wodę. Było to coś niesamowitego, szczególnie że całe zdarzenie podziwialiśmy wyłącznie w swoim towarzystwie (byliśmy sami na punkcie obserwacyjnym), a te olbrzymie zwierzęta pływały bardzo blisko nas. Widok był niezapomniany, a w uszach do dziś słyszymy głośne „łup” towarzyszące uderzeniom ogona o taflę wody :). Dla takich właśnie momentów warto podróżować…
Podążając szlakiem przyrody udaliśmy się następnie do Coalseam Conservation Park, gdzie chcieliśmy zobaczyć bogactwo kwiatów. Okazało się jednak, że nieco się spóźniliśmy i większość z nich już przekwitła. Zamiast kwiatów zobaczyliśmy za to licznie występujące w tym miejscu papugi w kolorze różowo-szarym (Galah czyli Kakadu różowa po naszemu) oraz zielono-żółto-czarnym (Australian ringneck). W pobliżu, tj. nad jeziorem Lake Indoon, widzieliśmy także z bliska liczne jaszczurki zwane Bobtail Skink. Często można spotkać je przechodzące przez drogę lub podchodzące blisko ludzi. Gady te występują na terenach południowej Australii, są całkowicie nieszkodliwe, żywią się bowiem owadami. A do tego wyglądają dość śmiesznie, gdyż ich ogon jest nieproporcjonalny względem pozostałej części ciała, a niebieski język wygląda dość orientalnie :).

Pinnacles Desert w Parku Narodowym Nambung jest obszarem pustynnym, z dość nietypowymi formacjami skalnymi o czym pisaliśmy poprzednio. Okazuje się, że część skał jest domem dla najbardziej rozpowszechnionej w Australii papugi czyli wspomnianej już wcześniej Galah.

Na zakończenie słów kilka o Parku Narodowym Yanchep, który położony jest około 50 kilometrów na północ od Perth. Wydawałoby się, że bliskie położenie dużej cywilizacji nie sprzyja występowaniu zwierząt. Nic bardziej mylnego. Widzieliśmy tam sporo ptaków, w tym różne kolorowe papugi, kukabarry, kruki oraz kaczki. Do tego w parku licznie występują kangury, które zupełnie nie są płochliwe i niezbyt przejmują się obecnością człowieka. Kolejnym zachodnioaustralijskim absurdem okazały się dla nas koale, które również w tym miejscu można zobaczyć. Jest to jedyne miejsce w Australii Zachodniej (poza zoo), w którym spotkać można te ciekawe zwierzęta. To co nas bulwersuje w tej sytuacji to fakt, że nie jest to naturalny obszar występowania tych zwierząt, po prostu ktoś kiedyś pomyślał, że sprowadzenie koali do tego parku przyciągnie turystów. I miał rację. Ludzie przyjeżdżają do Yanchep głównie po to, by zobaczyć te torbacze. W tym przypadku spotkanie z tymi zwierzętami również jest gwarantowane, bowiem przebywają one stale w tym samym miejscu, obszar ich egzystencji wyznaczają siatki i wysokie mury… Opisywana sytuacja z koalami ponownie ukazuje specyficzne rozumienie terminu „Park Narodowy” w Australii Zachodniej. Zwierzę, które naturalnie nie występuje w tej części kontynentu, staje się główną atrakcją parku, zachęcającą turystów do jego odwiedzenia i zapłacenia za bilet wstępu. Pomijając koale, Park Narodowy Yanchep jest miejscem, gdzie można zobaczyć dużo prawdziwie dzikich zwierząt i w naszej ocenie stanowi dobrą bazę wypadową dla tych, którzy planują rozpocząć zwiedzanie Australii po lądowaniu w Perth.

To jeszcze nie koniec cyklu o zwierzątkach :).

Cdn…

 


Dodaj komentarz