Region Kimberley – część wschodnia

Po czterech miesiącach zwiedzania krainy kangurów, dnia 17 sierpnia 2016 przekroczyliśmy granicę stanu Australia Zachodnia. Tym samym rozpoczęliśmy ostatni etap naszej podróży, która zakończy się w Perth (stolicy stanu) 24 listopada br. Zwiedzanie rozpoczęliśmy w Kimberley, w ocenie wielu, najpiękniejszym regionie Australii Zachodniej. W pierwszej części relacji napiszemy o naszych wrażeniach po wizycie w mieście Kununurra, nad jeziorem Argyle, w mieście Wyndham oraz w Parku Narodowym Purnululu.

Przekroczenie granicy stanów i związana z tym inspekcja sanitarna przebiegła bez problemów, gdyż wszystkie owoce i warzywa zostały przez nas skonsumowane w Parku Narodowym Keep River (Terytorium Północne) :). Bezpośrednio z granicy udaliśmy się do miejscowości Kununurra. Dystans do pokonania był niewielki, wynosił tylko 40 kilometrów, a mimo to krajobrazy zdecydowanie zmieniły się – pojawiły się skaliste pagórki.

Po dotarciu do Kununurra pierwszym miejscem, które odwiedziliśmy był zakład naprawczy (powoli staje się to naszą tradycją podczas wizyt w mieście :)). Udaliśmy się tam po to, aby naprawić zawieszenie w przyczepce, które, całkiem dla nas niespodziewanie, okazało się być popsute :). Z problemem poradziliśmy sobie bardzo sprawnie. Okazało się bowiem, że tylko jedna firma w mieście sprzedaje części do przyczepek i zajmuje się ich naprawianiem. Na szczęście wszystkie prace wykonali w ciągu jednego dnia, a my w tym czasie mieliśmy okazję zobaczyć miasto i okolice. Odwiedziliśmy więc kilka galerii sztuki, w których sprzedaje się rożne wyroby, min. biżuterię, wykonane z unikatowych, występujących wyłącznie w tym regionie kamieni, a następnie udaliśmy się na piknik do parku położonego nad brzegiem Lilly Creek Lagoon czyli przyjemnej laguny utworzonej z wód rzeki Ord River.

Po odebraniu przyczepki z naprawy osiedliśmy na dwie noce nad jeziorem Argyle (Lake Argyle). Jest to największe jezioro Australii, sztucznie utworzone w związku z postawioną w tym miejscu tamą, położone około 80km na południowy – wschód od Kununurra. Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy nosi miano resortu, ale do resortów jakie są nam znane z polskich i europejskich standardów jest mu bardzo daleko :). W wydaniu australijskim resort oznacza zazwyczaj miejsce, w którym obok turystów wypoczywających standardowo na polu campingowym tj. w namiotach lub w przyczepach, są również i tacy, którzy wynajmują dostępne w takim miejscu domki lub kabiny (bardzo proste, minimalistyczne w kwestii wyposażenia, mocno w stylu nowozelandzkim). W opisywanym przez nas resorcie był ładnie umiejscowiony basen, wystarczyło podpłynąć do jego krawędzi i podziwiać widok na Jezioro Argyle chłodząc swoje ciałko w prawdziwie rześkiej wodzie. W resorcie tym dużo było też przyrody ożywionej, szczególnie ptaków, ale o tym napiszemy w części poświęconej zwierzętom :).

Kolejny postój zaplanowaliśmy w miejscowości o nazwie Wyndham. W zasadzie nie było to miejsce, które bardzo chcieliśmy zobaczyć, ale próbowaliśmy w jakiś sposób zagospodarować czas w oczekiwaniu na… ugaszenie pożaru w Parku Narodowym Purnululu. W drodze do Wyndham widzieliśmy The Grotto (niewielki gorge, na jego skalnych ścianach rosły baobaby) oraz Marlgu Billabong (staw z licznie zamieszkującym go ptactwem), ale wspomniane miejsca nie były na tyle interesujące, by prezentować ich fotografie na blogu. Dzień zakończyliśmy podziwiając zachód słońca na punkcie widokowym o nazwie Five Rivers Bastion Lookout górującym nad miastem i słynącym z tego, że w miejscu tym spotyka się pięć różnych rzek, których wody mieszają się w jednym korycie i wspólnie uchodzą do morza. Tego wieczora otrzymaliśmy również radosną dla nas informację dotyczącą Parku Narodowego Purnululu – po dziesięciu dniach pożar w parku został opanowany i kolejnego dnia ruch turystyczny miał zostać wznowiony (przez wspomniany okres park był zamknięty dla zwiedzających). Szybko więc zarezerwowaliśmy miejsce na campingu i o poranku wyruszyliśmy w drogę.

Park Narodowy Purnululu często określany jest mianem Bungle Bungle ze względu na unikalne w skali światowej pasmo górskie o tej nazwie, które znajduje się na jego obszarze. Ze względu na swoją wyjątkowość oraz niezwykłe walory krajobrazowe i przyrodnicze miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. My, przyznajemy szczerze, nie słyszeliśmy wcześniej o tej australijskiej atrakcji i zupełny przypadek zadecydował, że zdecydowaliśmy się odwiedzić to miejsce. Nie zniechęcił nas nawet fakt, że podobnie jak wiele innych atrakcji w Australii również i ta nie należy do najłatwiej osiągalnych. „Jedyna” trudność polega na pokonaniu 50-kilometrowego odcinka drogi o bardzo słabej nawierzchni, można również wspomnieć o tym, że drogi w parku są także „w opłakanym stanie”. Mimo tych przeszkód do celu dotarliśmy 20 sierpnia, szczęśliwie pokonując wspomniane 50 kilometrów w czasie wynoszącym grubo ponad dwie godziny :).

Park zwiedzaliśmy w dwóch odsłonach. Rozpoczęliśmy od części południowej, która nas zachwyciła. Tego dnia przeszliśmy przepiękny szlak prowadzący do Whip Snake Gorge, po drodze zwiedzając Piccanniny Creek Lookout (panoramiczny widok na formacje skalne) i Cathedral Gorge (mały gorge znajdujący się w rozpadlinie skalnej, przepięknej, monumentalnej i dlatego nazwanej katedrą). Sam Whip Snake Gorge okazał się zupełnie nieciekawy (mała kałuża z brudną wodą), natomiast szlak do niego prowadzący… Jak dla nas jest to jeden z dwóch najpiękniejszych szlaków spacerowych w Australii (drugi na liście to szlak wytyczony w Valley of The Winds w Parku Narodowym Uluru – Kata Tjuta). Spacer do Whip Snake Gorge odbywał się wyschniętym korytem rzecznym, co dawało możliwość podziwiania ciekawego ukształtowania podłoża rzeki. Do tego rzeka „ograniczana” jest przez niesamowite formacje skalne „wyrastające” bezpośrednio nad jej brzegami. Ich niesamowitość dotyczy kształtów oraz kolorów. Wśród kolorów dominują na przemian pomarańczowy i czarny. Z większej odległości skały te prezentują się jak odmalowane od linijki. Kolor czarny tworzy bakteria występująca w osadzie naskalnym, a kolor pomarańczowy to efekt występowania dużej ilości pewnego, nieznanego nam z nazwy, minerału.

Drugiego dnia udaliśmy się na zwiedzanie północnej części parku, która nie zrobiła już na nas tak wielkiego wrażenia, ale bardzo podobało nam się miejsce o nazwie Echidna Chasm. Jest to głęboka (około 180m) rozpadlina skalna, w której o odpowiedniej porze dnia można oglądać ciekawie zmieniające się w szczelinie kolory ścian skalnych ze względu na wędrówkę Słońca. Inne nasze wspomnienie z parku związane jest z zachodami słońca, które dwukrotnie obserwowaliśmy siedząc na punkcie widokowym Kungkalanayi Lookout.

W sumie w Parku Narodowym Purnululu spędziliśmy cztery noce, zobaczyliśmy wszystkie, dostępne z ziemi, atrakcje dla turystów. Wspominamy o tym, gdyż w tej lokalizacji bardzo popularne są loty widokowe. Podobnież pasmo górskie Bungle Bungle z powietrza prezentuje się przepięknie, ale my nie możemy tego potwierdzić :). Może kolejnym razem… Na ten moment koszt takiej przyjemności troszkę nas odstraszył – minimum 350AUD/os (ok. 1050zł) za kilkudziesięciominutowy przelot. Podsumowując, park opuszczaliśmy w znakomitych nastrojach do chwili kiedy odkryliśmy, 16km przed drogą asfaltową, że znów mamy problem z przyczepką… Tym razem połamało się zawieszenie po drugiej, nienaprawianej jeszcze stronie. Nie upłynęło wiele czasu kiedy (jak zwykle) uczynni i życzliwi Australijczycy pomogli nam „powiązać” połamane elementy w taki sposób, że byliśmy w stanie jechać dalej, co prawda z zawrotną prędkością 5 km/h, ale zawsze to do przodu :). Tak więc ostatnie 16km po tej makabrycznej drodze pokonaliśmy w ciągu 3 godzin. Po dotarciu do asfaltu zdecydowaliśmy, że podejmujemy ryzyko i nie jedziemy do Halls Creek (miejscowość położona 110km na południowy – zachód od drogi prowadzącej do parku), a wracamy do Kununurra (ponad 200km na północny – wschód od drogi prowadzącej do parku). Mimo faktu, że od Halls Creek dzielił nas krótszy dystans, nie zdecydowaliśmy się tam pojechać, wiedzieliśmy bowiem, że w miasteczku tym będzie problem z dostępnością części niezbędnych do wykonania naprawy. Dowiedzieliśmy się tego, kiedy to kolejni dobrzy ludzie użyczyli nam swojego telefonu w celu przeprowadzenia rozmów w zakładach naprawczych (nasz telefon tradycyjnie był poza zasięgiem sieci). Na nasze szczęście rozwiązanie ratunkowe zastosowane w przyczepce przez przychylnych nam Australijczyków okazało się na tyle solidne, że pokonaliśmy asfaltem kolejne 250km i na koniec dnia, zmęczeni ale szczęśliwi, dotarliśmy do Kununurra :). Kolejnego poranka udaliśmy się do znanego nam już zakładu, w którym wykonali dla nas niezbędne naprawy. Poza tym odświeżyliśmy nasze zapasy spożywcze i wkrótce znów byliśmy gotowi na kolejną wyprawę tj. na przejazd Gibb River Road czyli jedną z najsłynniejszych dróg gruntowych w Australii. Zanim wyruszyliśmy, zgodnie podjęliśmy decyzję, że w tej przygodzie przyczepka udziału nie bierze :). O tym, czy w ten sposób udało nam się uniknąć komplikacji i nieprzewidzianych atrakcji, przeczytacie w kolejnej relacji. Już teraz zapraszamy do lektury :).

Jedna uwaga do wpisu “Region Kimberley – część wschodnia

  1. […] Park ten znany jest także pod nazwą Bungle Bungle ze względu na unikalne w skali światowej pasmo górskie o tej samej nazwie, które znajduje się na jego obszarze. Ze względu na swoją wyjątkowość oraz niezwykłe walory krajobrazowe i przyrodnicze miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Warto poświęcić około 2 godzin i pokonać 50km odcinek drogi dojazdowej (w naszej opinii jednej z najgorzej utrzymanych w Australii!), by zobaczyć to cudo. Koniecznie trzeba wybrać się na dłuższy spacerek szlakiem prowadzącym do Whip Snake Gorge oraz zobaczyć Echidna Chasm (przed wizytą w tym miejscu upewnijcie się, o której godzinie tam pójść ze względu na efekty związane z ruchem Słońca). O naszej wizycie w tym parku możecie poczytać tutaj. […]

    Polubienie

Dodaj komentarz