Pożegnaliśmy (bez żalu) Tierra del Fuego (Ziemię Ognistą). Powoli zbliża się czas kolejnej naszej wizyty w stolicy Chile. Trasę powrotną wytyczyliśmy wschodnim wybrzeżem Argentyny, planując zwpiedzanie po drodze okolicznych atrakcji. Ostatecznie opracowaliśmy również plan na spędzenie świąt Bożego Narodzenia. Ale po kolei…
Park Narodowy Pali Aike
Po wyjeździe z Ziemi Ognistej zatrzymujemy się w Parku Narodowym Pali Aike, który mieści się na terytorium Chile, tuż przy granicy z Argentyną. Na żadnej z dwóch map, które posiadamy, park ten nie jest zaznaczony. Przy drodze są jednak znaki do niego prowadzące. Decydujemy się tam pojechać. Na drodze jest puściutko. Okazuje się, że w parku można zobaczyć dwa kratery powulkaniczne, lagunę oraz krajobraz powulkaniczny. Dawno powulkaniczny. Nie ma czemu się dziwić, że tak mało ludzi dociera w to miejsce, i że nawet na mapach park ten nie został zaznaczony. Strażnik ma tutaj spokojną pracę, a przybywający turyści niezbyt wstrząsające przeżycia.
Przekraczanie granicy Chile – Argentyna
Docieramy na przejście graniczne. Po raz ostatni wyjeżdżamy z Chile z zamiarem wjechania do Argentyny. To już piąty raz podczas tej wyprawy. Wydaje się, że celnicy niczym nas raczej już nie zaskoczą. Mylimy się. Trafiamy na bardzo „upierdliwą” (czytaj: biurokratyczną) chilijską celniczkę. Stwierdza ona, że nasze pozwolenie na wyjazd samochodem za granicę podpisane przez byłego właściciela zawiera błąd i ona nie może nas z Chile wypuścić. Co do pomyłki w dokumencie, wiemy o niej już od dłuższego czasu, notariusz źle wpisał numer rejestracyjny samochodu, ale wszystkie pozostałe dane w treści dokumentu zgadzają się, a jest ich cała masa. Do tego podczas naszej pierwszej przeprawy do Argentyny chilijski celnik wykrył błąd i puścił nas, bowiem inne dane szczegółowe samochodu na pozwoleniu były zgodne z dokumentacją samochodu. Kolejne pytanie jakie skierowała do nas nadgorliwa urzędniczka brzmiało: dlaczego używamy pozwolenia wystawionego 3 miesiące wcześniej, skoro kupiliśmy samochód, to winien on być zarejestrowany na nasze nazwisko. Tłumaczenia, że urząd odpowiedzialny za rejestrację tego faktu pozostawał w strajku przez 40 dni na nic się zdają, bo ona wie lepiej. Po 15 minutach filozofowania uprzejmie sprawdza on-line, w rejestrze urzędu, czy samochód został już zarejestrowany na nasze nazwisko (zamiast od tego rozpocząć wykonywanie wszelkich czynności). Szczęście nam sprzyja, okazuje się, że podczas naszego pobytu na Ziemi Ognistej samochód został przerejestrowany. Wydaje się zatem, że to koniec naszych kłopotów. Teraz nas już pani celnik puści. Nic bardziej mylnego. Informuje nas natomiast, że dokument, który ona ogląda w oficjalnym systemie urzędu, musimy mieć na PAPIERZE i dopiero wtedy ona może nas puścić. No, ale po jakiego grzyba? Przecież ona tylko potrzebuje ten dokument do wglądu, nawet go nie zatrzymuje w aktach. Żadne argumenty do pani nie trafiają, ma być papier i koniec gadania – tak mówi przepis. No to niech sobie Szanowna Pani go wydrukuje. Nie chce jej się. Nakazuje nam, abyśmy sobie poszli, bo blokujemy kolejkę (oczywiście tylko jedna celniczka pracuje na granicy i podczas naszej wymiany zdań kolejka za nami urosła do słusznych rozmiarów). Aga się denerwuje. Idzie do Carabinieros (chilijska policja), by wydrukowali nam wymagany dokument. Alternatywnych rozwiązań brak. Po stronie chilijskiej najbliższa duża miejscowość, w której znajduje się urząd, i gdzie możliwe jest załatwienie tej sprawy, oddalona jest od miejsca naszego pobytu o ponad 100km. Podczas gdy Aga „walczy” z Carabinieros, Przemek zostaje na granicy. O dziwo, po jakiejś półgodzinie, celniczka lituje się nad nami i drukuje nam wymagany dokument ze wspomnianego systemu, czyli po prostu robi wydruk tego, co wcześniej miała na ekranie. Możemy jechać dalej. Dwie godziny zmarnowane. W międzyczasie Aga wraca od Carabinieros z pustymi rękami, ale skoro zezwolono nam wyjechać, to czym prędzej uciekamy z tego obłędu biurokracji.
Piedra Buena
Nocujemy ponownie w Piedra Buena. Byliśmy w tym miejscu jakieś dwa tygodnie wcześniej i mieliśmy problemy ze znalezieniem noclegu (opuszczaliśmy nasz nocleg wychodząc przez okno). Tym razem dotarliśmy tutaj o wcześniejszej godzinie i jedziemy od razu do upatrzonego miejsca. Bez problemu trafia się nam domek, w którym okazuje się, że mamy niepościelone łóżka. Po raz pierwszy z takiego powodu ktoś daje nam… upust cenowy. Płacimy połowę stawki za nocleg.
Bosques Petrificados
Podróżujemy drogą nr 3 (Ruta 3). Zasadniczo to podróż ta zaczęła się już w Ushuaia, z lekką przerwą na terytorium Chile. Ruta 3 jest główną drogą tranzytową w Argentynie, prowadzącą ze stolicy na południe kraju. Natężenie ruchu jest dość duże. Do tego widoki niezbyt ciekawe, wszędzie płasko, czasem trafi się jakieś guanaco, czasem struś. Szukamy więc przy drodze ciekawych lokalizacji do odwiedzenia. Namierzamy Monumento Natural Bosques Petrificados. Nie mamy pojęcia co znaczy słowo „petrficado”, ale spodziewamy się jakiegoś lasu na co wskazuje słowo „bosques”. Okazuje się, że atrakcja to… skamieniałe, kilkutysięczne drzewa. Ciekawe miejsce, do tego zupełnie inne od tych do tej pory przez nas oglądanych. Widoki też niczego sobie. Wyjeżdżamy z parku inną drogą niż wjechaliśmy. Dobrze, że w tym dniu mamy spory zapas czasu, bowiem nasza mapa znów okazała się być nieprecyzyjna i jedziemy bardzo, bardzo słabą drogą. Ustanawiamy rekord w tym zakresie – ok. 120km pokonane w czasie 2,5 godziny i żadnego samochodu spotkanego w tym czasie!
Comodoro Rivadavia
Kolejny postój w naszej drodze powrotnej to miejscowość Comodoro Rivadavia. Duże, przemysłowe miasto. Największa miejscowość dystryktu Chubut (odpowiednik polskiego województwa). Przy okazji ciekawostka – wielkość dystryktu to 225tys. km2, a ilość osób zamieszkujących to tylko 567tys. mieszkańców. Zestawiając te dane z Polską, która ma 313tys. km2 i 38mln mieszkańców widać jak mało zaludnione są tutejsze obszary. W zasadzie poza kilkoma miastami niczego tutaj nie ma.
Cabo Dos Bahias
Ponownie zjeżdżamy z Ruta 3, tym razem kierujemy się na miejscowość Camarones, a następnie na Cabo Dos Bahia. Jest to kolejne miejsce, w którym można zobaczyć pingwiny. W bonusie spotykamy tu również lwy morskie. Ciekawostka – Cabo Dos Bahia to rezerwat, w którym powinno kupować się bilety wstępu. Tych jednak nie ma, gdyż… właśnie wdrażają system komputerowy i póki go nie uruchomią to tylko w zeszycie wpisują, kto i kiedy wjeżdża do rezerwatu.
Penisula Valdes
Przed nami ostatnia z zaplanowanych do odwiedzenia atrakcji na wschodnim wybrzeżu – półwysep Penisula Valdes. Jednocześnie rezygnujemy z wizyty w Punta Tombo, gdzie znajduje się największa w Argentynie kolonia… pingwinów. Są to słodkie zwierzątka, ale ostatnimi czasy mieliśmy wiele okazji do spotkań z nimi.
Punktem wypadowym do zwiedzania Penisula Valdes zostaje dla nas, jak i dla większości turystów, miejscowość Puerto Madryn. Co prawda, niektórzy nocują w Puerto Pirámides (jedyna miejscowość na półwyspie), ale nam wydaje się, że cały półwysep można spokojnie zobaczyć jednego dnia i nie ma potrzeby przepłacać (znacząco) za noclegi w Puerto Pirámides. Jak dla nas jedynym plusem tej miejscówki jest to, że kupując jednorazowo bilet wstępu (cały półwysep to rezerwat, aby wjechać na jego obszar należy zakupić bilet wstępu), można w nim zostać tyle dni na ile ma się wykupiony nocleg w Puerto Pirámides.
Pierwszego dnia pobytu w Puerto Madryn odpoczywamy. Drugiego dnia rano ruszamy na Penisula Valdes. Bardzo dobrze robimy. Po wjeździe na półwysep, w punkcie informacyjnym, dowiadujemy się w których miejscach oraz o jakich godzinach się pojawić, aby, korzystając z pływów morskich, jak najwięcej zwierząt zobaczyć. A w oznaczonych miejscach zobaczyć można: wieloryby, lwy morskie, słonie morskie, orki, pingwiny. Mimo, że jesteśmy w drugiej połowie grudnia udaje nam się zobaczyć wieloryby (co prawda z dużej odległości, ale widzimy je). Cieszymy się, bo, zasadniczo, przebywają one tutaj do początku grudnia, kiedy to kończą etap rozmnażania i odpływają. Kilka jednak pozostało specjalnie dla nas :). Szczęście nam sprzyja również w przypadku pozostałych zwierząt. W miejscach oznaczonych zjawiają się one w dużych ilościach. Jedynie nie udaje nam się zobaczyć orek, które czasem wypływają na tutejsze plaże, aby skonsumować jakiegoś słonia morskiego. Jak słyszeliśmy z opowieści innych ludzi, jest to dość krwawe widowisko. No cóż, może kolejnym razem. Oprócz fauny morskiej na półwyspie występuje cała masa innych zwierząt – ptaki latające i biegające (w tym strusie), guanaco, pancerniki (w końcu udaje się porządnie sfotografować!). Podsumowując, jeśli ktoś planuje krótki wypad do Argentyny, to właśnie na Penisula Valdes spotkać można większość gatunków zwierząt, które występują na pozostałych terenach tego rozległego kraju. Sam krajobraz półwyspu nie jest dla nas zbyt emocjonujący, ale spotkanie ze zwierzątkami jak najbardziej tak.
Neuquen
Nadszedł dzień pożegnania z Ruta 3. Po pokonaniu ok 2000km w ostatnich dniach wspomnianą drogą zjeżdżamy z Ruta 3 na wysokości San Antonio Oeste (czemu miejscowość położona na wschodnim wybrzeżu ma w nazwie zachodni kierunek?) w stronę Neuquen, kolejnego dużego miasta na naszej trasie, które odwiedzamy tylko po to, aby w nim przenocować. Pięknych krajobrazów tu nie ma.
San Martin de Los Andes
Do świąt Bożego Narodzenia pozostały 2 dni. Postanowiliśmy spędzić ten świąteczny czas między ludźmi, w turystycznej miejscowości San Martin de Los Andes. Byliśmy tutaj jakieś 2 miesiące wcześniej, kiedy to przyjechaliśmy do jednego z zakładów samochodowych z zamiarem naprawy naszej „camionety”. Wiemy czego się spodziewać po tych okolicach.
Aktualnie w miejscowości jest trochę turystów, a w miejscu naszego zakwaterowania „śmiga” Internet, co daje nam możliwość porozmawiania z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Do tego bardzo miłe okoliczności przyrody: jezioro, góry i słoneczna pogoda. W takiej miłej atmosferze spędzamy święta, a zarazem ostatnie dni naszego pobytu w Argentynie, do której już nie wrócimy podczas tej wyprawy. Lada moment wyjeżdżamy do Chile. Przed powrotem do Santiago chcemy jeszcze pojechać do Curacautin, by przed wylotem na Wyspę Wielkanocną zobaczyć jeszcze jeden Park Narodowy. Ale o tym będzie można przeczytać w kolejnej relacji.
Co zapamiętamy z Argentyny (kolejność istotna):
- Dużo przepięknych miejsc (PN Los Glaciares wpis 1 / wpis 2 , Kraina Jezior, Wodospady Iguazu, Penisula Valdes i inne)
- Olbrzymie odległości do pokonania. Sformułowanie, że z jednej do drugiej miejscowości „jest daleko” nabrało dla nas nowego znaczenia. Daleko to jest 1000-2000 km, a odległości europejskie – a szczególnie polskie – to „rzut kamieniem” :). Same przejazdy drogami są dosyć nudne – nic się nie dzieje (wyjątek stanowią niektóre fragmenty Ruta 40).
- Dużo zwierząt, których wcześniej nie widywaliśmy na wolności (papugi, kondory, pingwiny, lwy morskie, słonie morskie, guanaco, pancerniki, strusie, lisy).
- Mili ludzie i „swojskość” ich zachowania. Bardzo swobodnie czuliśmy się w ich towarzystwie (w odróżnieniu od Chilijczyków, w przypadku których często odnosiliśmy wrażenie, że ktoś usztywnił ich kijem w du…, do tego powiedział im, że są najważniejsi na świecie. Inaczej ich zachowanie można określić jako „południowoamerykański luz ze ściśniętymi pośladkami”).
- Przepyszna wołowina! Szczególnie grillowana! Za to pozostałe jedzenie słabiutkie. Najgorzej jest z owocami i warzywami (mały wybór, mało soczyste) – czym mniejsza miejscowość i bardziej odległa od cywilizacji, tym gorzej.
- W Patagonii naprawdę wieje. Siła wiatru jest w stanie przewrócić człowieka, nie są to bajki.
- Nie ma śniadania bez dulce de leche. Przysmak śniadaniowy o smaku krówki mordoklejki, który początkowo bardzo nam nie smakował, stał się wkrótce nieodzownym składnikiem naszych porannych posiłków.
- Światła awaryjne używaj zawsze i wszędzie. W Argentynie nie funkcjonuje zasada używania kierunkowskazów. Jakikolwiek manewr na drodze musi zostać poprzedzony włączeniem świateł awaryjnych: skręt, cofanie, parkowanie, postój na pasie ruchu / rondzie w celu porozmawiania z napotkanym znajomym.
- Cinkciarskie wymienianie waluty czyli jak w Polsce za czasów komuny. Był to nasz pierwszy raz, kiedy to wymianę waluty uskutecznialiśmy min. w: kiosku z gazetami oraz w sklepie z koszulkami. Do tego dochodzą małe nominały argentyńskich banknotów (najwyższy odpowiadał wartości 25zł), co przy wysokich cenach lokalnych wiązało się z ciągłą koniecznością noszenia „worka pieniędzy”. W grudniu 2015 sytuacja się zmieniła i kurs oficjalny zrównał się z czarnorynkowym więc pewnie zwyczaj cinkciarskiej wymiany zaniknie.
- Ciągłe wjeżdżanie do Argentyny. W ostatecznym podliczeniu okazało się, że przekraczaliśmy granice z innymi krajami siedmiokrotnie, by wjechać do Argentyny.
- Wszyscy wszędzie siorbią yerba mate. We wszystkich miejscach widać ludzi z charakterystycznymi pojemnikami (mate) do picia, w których jest zasypane ziele (yerba mate), z metalowymi rurkami (bombilla) oraz termosami pod pachą. Zasypują zielskiem swoje pojemniczki, a później regularnie dolewają wody z czajniczka, jak się napar kończy. Gdy jest już niedobry to zmieniają ziele. Woda, którą zalewają, nie może być wrząca, więc nawet czajniki można spotkać inne niż w Polsce (grzanie wody na herbatę lub by zalać mate).